"Bo boli, aż rozdziera", - tak odpowiada pisarka Maria Matios, kiedy ją pytają, dlaczego pisze. Podobnie opisują swoje emocje jej czytelnicy: to, co pisze Matios, jest dla nich bliskie. O książkach, literaturze, życiu u uznaniu Maria Matios opowiedziała ZAXID.NET w ekskluzywnym wywiadzie.
- Pani powieść „Słodka Darusia" jest wyjątkowa na tle innych laureatów nagrody im. Tarasa Szewczenki - dzięki niej Pani nie tylko zwyciężyła, ta książka rozeszła się dość dużym, jak na Ukrainę, nakładem. Jaka jest przyczyna jej sukcesu?
- Prawdę mówiąc, bardzo nie lubię mówić o „Słodkiej Darusi" w kontekście nagrody im. Tarasa Szewczenki, bo dla obiektywności należy powiedzieć, że „Darusia" zdobyła popularność o wiele wcześniej, niż otrzymała nagrodę. Ale także dla innej sprawiedliwości powiem, że uznanie państwa w przypadku „Darusi" zbiegło się ze smakami czytelników. Zainteresowanie tę książką nie maleje. Jeśli państwo chcecie, odkryję tajemnicę. Od ostatniego lwowskiego Forum Wydawców do Nowego roku (w ciągu 4 miesięcy) rozeszło się 5 tysięcy egzemplarzy „Słodkiej Darusi". Ale zapewniam Państwa, że nagroda im. Tarasa Szewczenki nie była w tym sensie żadną promocją. Czytelnik nie bardzo się zastanawia, czy otrzymał pisarz nagrodę, czy nie. Proszę spytać wydawców, których autorzy otrzymali tę nagrodę, jak wpływa uznanie państwowe na sprzedaż - i będziecie Państwo bardzo zdziwieni.
A sekretów nie ma żadnych. Kiedy pisarz pisze własną krwią i własnym zdrowiem - czytelnik nieomylnie rozpoznaje to.
- Powiedziała kiedyś Pani, że pisze podczas urlopów. Wiadomo także, iż uwielbia Pani uprawę kwiatów i ogrodnictwo. Czy nie chciała Pani pozostawić hałaśliwą stolicę i pojechać na łono natury, zajmować się tam ogrodnictwem i pisać książki? Czy potrafiłaby Pani tak żyć i siebie zrealizować jako pisarz, mieszkając w dużym mieście?
- Proszę zrozumieć, że nikt z moich czytelników się nie interesuje, gdzie ja piszę - na kolanie, w pałacu czy pod świerkiem przy świecach. Sam proces czytania zależy od typu psychiki autora, humoru, samopoczucia. A pisarz, który odnosi sukces, kojarzy mi się z takim, którego książki ludzie czytają nie jeden raz. Tak się złożyło, że mieszkam w dużym mieście. Ale jeśli chodzi o jakość książek, szczególnie takich, jak moje, miejsce zamieszkania ma pośrednie znaczenie. Hala Pahutiak mieszka we Lwowie. Wasyl Koleżanko - we wsi pod Czerniowcami. A Kost' Moskałeć - w Niżynie. I to są pisarze! Niech sobie pisarz robi, co chce - wącha kwiaty, pije wódkę czy maca kobietę - to jego sprawa. Jest mi wszystko jedno, ile kobiet kochał Szewczenko! Tyle, ile pozwalało zdrowie. Najważniejsze dla mnie jest to, że on jest poetą - twórcą narodu. I dla tych, którzy starają się wyliczyć wszystkie jego ludzkie słabości, to także jest ważne. Przez to tracą rozum.
- Kiedy zdała sobie Pani sprawę, że bycie pisarka - to Pani powołanie? Dzięki czemu Pani potrafiła siebie zrealizować.
- Wtedy, kiedy zrozumiałam, że boli nie tylko swoje. A przy pomocy czego pisarz potrafi siebie zrealizować? Tylko przy pomocy swego Słowa. Jest ono albo prężne, albo anemiczne. Albo piorun kulisty, albo mdława grafomania. W zależności od tego, kogo jak Pan Bóg wynagrodzi. Nikt nad tym nie panuje.
- W swojej książce „Prawie nigdy odwrotnie" opublikowała Pani fragmenty listów czytelników. Co dla Pani znaczą ludzie, którzy czytają Pani książki? Czy przysłuchuje się Pani do ich opinii, pomysłów?
- Muszę Panią rozczarować - nie są to listy czytelników do mnie! A co do osób, które czytają moje książki... one mnie powoli rozkradają (żartuję!) czy raczej nie pozwalam im siebie rozkradać. I wydaje mi się, że dzięki temu coś napełnia mnie energią twórczą. Taka jest zależność.
Zresztą, wszyscy wiedzą, że lubię i nie lenię się obcować z tymi, którzy mniej już czytają albo dopiero będą czytać. Umiem ich słuchać, ale nigdy nie nadużywam zaufaniem do mnie i nie wykorzystuję w twórczości czyichś prywatnych sekretów. Niekiedy wydaje mi się, że dla niektórych osób jestem swego rodzaju ojcem duchowym, i oni się mnie spowiadają... Być może, ci ludzie odczuwają, że ich otwartość nie wyjdzie „spod sutanny"... Niestety tajemnicy wielu spowiedzi w życiu świeckim już przestały być tajemnicami. Dlatego pisarz może być po części adwokatem, księdzem, chirurgiem, zielarzem.
- Skąd bierze Pani tyle drażliwych tematów i - co najważniejsze - słów, aby je wyrazić tak, żeby to było bliskie każdemu, aby zaczepiało?
- To pytanie trzeba zadawać nie mnie! Lecz Temu, kto mnie tę umiejętnością wynagrodził lub ukarał. A drażliwe tematy... To samo życie, któremu po części lenimy się przyglądać.
- Co Pani uważa za ważne dla przekazania w książce? Po co Pani pisze?
- A po co oddychamy? Śpimy? Śmiemy się? Płaczemy? Kto wie... Tak nas „zaprojektował" Stwórca.
- Czy książki pomagają człowiekowi „znaleźć" samego siebie?
- Nie szukam siebie w swojej twórczości. W moich książkach stawiam szereg problemów. Dla każdego. Niezależnie od tego, czy taki problem już dotknął osobę, czy jeszcze kiedyś dotknie. A, być może, nigdy nie dotknie. Ale nikt nie wie, co na niego czeka. Ja tylko podaję wersje rozwiązania problemów, które mogą pojawić się na czyjejkolwiek drodze.
- W książce „Mr i Mrs J w kraju ukrów" pisze Pani, że porusza tematy nie tylko polityczne, ale także temat mężczyzny i kobiety, co jest dozwolone jednemu i niedozwolone drugiemu To, co na Ukrainie może sobie pozwolić mężczyzna, a co - kobieta, i czy jest to związane z ich zdolnościami?
- Mogę na to pytanie nie odpowiadać. Proszę włączyć telewizor. Porozmawiać z inteligentną dzielną kobietą, mieszkającą w sąsiedztwie. Pomyśleć o sobie... Bardzo podobnie dzieje się na całym świecie, tylko nie w takich zdeformowanych wariantach. A realizacja ludzkich zdolności nigdy nie odpowiada naturze człowieka. Być może dobrze, że tak jest...
- A propos, jeśli mówić o tej „politycznej" książce, to dlaczego zechciała jednak Pani ją napisać? I czy to, co się dzieje w polityce, w naszym państwie w ogóle, wywołuje u Pani chęć pisania kolejnych takich tekstów?
- A czemu w takim razie chciałam napisać „Darusię"?! Czemu podyktowano mi „Prawie nigdy..."?! Bo boli. A niekiedy nawet rozdziera.
Dzieje się wszystko nie w polityce. Wszystko się dzieje wśród ludzi. I polityka - to tylko jeden z detektorów, który wyświetla prawdziwą istotę człowieka. Jego choroby. Kompleksy. Mam nazwać „lwowskie" warianty chorych ludzi czy „kijowskie"? Tak to jest.
- Wiele ukraińskich pisarzy narzeka na sytuację z wydaniem książek na Ukrainie. Chcą przez to powiedzieć, że nie ma dystrybucji, wsparcia ze strony państwa, mecenasów. Czy boryka się Pani z podobnymi problemami? Być może, już renomowany pisarz tych problemów nie ma i Pani książki pojawiają się nie tylko w dużych miastach, ale także w miasteczkach, gdzie cieszą się dużą popularnością.
- Pisarze nie narzekają! Oni robią diagnozę stanu rzeczy na rynku książki w naszym kraju. W Polsce jest 4 tys. księgarni. Na Ukrainie - nie całe 400. Jaki udział w nich książki ukraińskiej?! To nie narzekanie. To krzyk, który nie da się powstrzymać.
A problemy ma każdy! Nawet książki laureatów nagrody Nobla, jeśli są one przetłumaczone na język ukraiński. A propos, kijowskie wydawnictwo „Uniwers" ma przepiękną serię tłumaczeń laureatów nagrody Nobla. A w jaki sposób w małym miasteczku może się pojawić książka, jeśli nie ma tam księgarni? To nie jest zadanie państwa - sprzyjać promocji własnej produkcji na własny rynek?! W mojej wsi Roztoky za czasów radzieckich duża księgarnia znajdowała się naprzeciwko szkoły. A co, na Ukrainie teraz nie ma władzy radzieckiej? Niech mi ktoś pokaże, gdzie ona nie jest radziecka. Nie słyszałam jeszcze, aby rada - organ samorządu lokalnego na każdym szczeblu - na swojej sesji rozpatrywała kwestię sprzyjania otwarciu księgarni czy wydzielenia pomieszczenia, czy ogłoszenia przetargów na ukraińską księgarnię na ulgowych warunkach. Na razie rady na wszystkich szczeblach urządzają kłótnie, dotyczące ziemi i majętności. A Chreszczatyk oczyszczają właśnie od książek. Jeśli państwo i jego przedstawiciele, a nimi często jesteśmy my sami, są zainteresowani w budowie państwa debilów i zombie - wtedy możemy milczeć. A jeśli myślimy inaczej, wtedy należy coś zmieniać. Ja mogę pisać i „szczekać", gdzie tylko potrafię. Presja - to dobra rzecz. W Kijowie mnie publiczność „docisnęła" - i ja wywalczyłam plac zabaw dla dzieci na budowie.
- Pani otrzymała propozycje tłumaczenia książek także w Rosji. Czy tam „Nacja" i „Słodka Darusia" są zrozumiałe, czy odnoszą sukces? Jak Pani się pracuje z tamtymi wydawcami, tłumaczami?
- Moja książka „Nacja" została przetłumaczony na język polski, a „Słodka Darusia" i także „Nacja" - na rosyjski. Szczerze mówiąc, jestem zdziwiona, a nawet poniekąd zszokowana tym, jak odebrano moją książkę w Rosji. Na razie nie słyszałam, alby ktoś oskarżał prawdę czasu, zaproponowaną w tych moich książkach.
Los zrobił mi niewyobrażalny prezent, gdyż miałam okazję zapoznać się z moskwiczką Ołeną Maryniczewą - człowiekiem nadzwyczajnie wnikliwym, bardzo utalentowanym i ostrożnym tłumaczem a jednocześnie dobrym promotorem. Ona potrafiła wniknąć we wszystkie niuanse tłumaczenia!... A wiadomo przecież, że tłumaczyć na bliski język jest najtrudniej. A jeszcze takie wyrazy, dialekt! To wyjątkowo jej zasługa, że w Rosji książka cieszy się popularnością.
Chcę powiedzieć, że miałam szczęście także w tłumaczką na polski. Anna Bigun-Korzeniowska, zarówno jak i Ołena Maryniczewa, i ich traktowanie procesu przekładu przekonały mnie w tym, że ogólnoludzkie problemy - to problemy, niemające granic.
Szkoda, że państwo nic nie robi po to, aby promować swój intelektualny i duchowy produkt (którym jest literatura) poza jego granicami. Bo w tym, że książki ukraińskich pisarzy ukazują się za granicą, - nie ma żadnej zasługi czy wsparcia państwa. Są to wyłącznie albo osobiste kontakty, albo prywatne propozycje, jak w przypadku moich relacji z Anną Bigun-Korzeniowksą i Ołeną Maryniczewą. Natomiast proszę zobaczyć, jak wpaja swoją literaturę w ukraińską świadomość Francja, Finlandia czy Niemcy. Tam są realizowane całe państwowe programy inwazji swojej kultury w obcy świat. Ale, za przeproszeniem, my na Ukrainie jednak mieliśmy więcej możliwości zapoznać się z literaturą obcojęzyczną za pośrednictwem tego samego języka rosyjskiego. A jak można poznać ukraińską literaturę na świecie?!
- Jeśli chodzi nie o rynku książki, a bezpośrednio o literaturze, jak Pani oceniłaby współczesną ukraińską literaturę? Czego jej brak, a czym jest zbytnio nasycona? Co jest dla niej teraz aktualne?
- Oceniam współczesny proces literacki jako pełnowartościowy, gdyż jest w nim wszystko - od literatury masowej do literatury „górnej półki". Ale! Brak bólu we współczesnej literaturze. Rozważań o kategoriach wieczności, o sensie bytu i wyborze człowieka. Brak miłości, a nie jej imitacji. Czułości. Obrazów. Tematów. Zbyt wiele jest natomiast sztuczności, nieuzasadnionych wulgaryzmów, najprostszej wiedzy ( w tym tej, która dotyczy gramatyki).
Ja wiem, że zawsze aktualnym był i pozostaje w każdej literaturze człowiek ze swoim sercem. Na tym polega cała aktualność.
- Czy Pani zdaniem, dla współczesnego pisarza, ważniejsze jest napisanie dobrej książki, czy może kampania reklamowa?
- Dla pisarza ważne jest napisanie książki, którą ludzie chcieliby czytać i rozumieli akcenty, które były położne w niej przez autora. Tylko tyle! A majteczki i staniczki (za przeproszeniem) niech darują ze sceny ci pisarze, którzy nie mają przyszłości w literaturze.
Szczerze mówiąc, wolałabym, aby ludzie pisali o moich książkach, a nie o tym, w ubiorach której firmy daję wywiad czy jakie ozdoby zakładam. Bo dziś mam ozdoby od firmy „ESKADA", a jutro będę w szlafroku. Ale nie ma to żadnego wpływu na to, co piszę. Ani dzisiaj, ani jutro. Także nie bawię się kampanią reklamową, to ona mnie niekiedy „odwiedza" przez to, że nie da się bez tego obejść.
- Na koniec, proszę opowiedzieć, nad czym Pani teraz pracuje, co nowego Pani pisze i kiedy można będzie przeczytać „świeżą" książkę Marii Matios?
- Na razie jeszcze nie powiem, bo nigdy nie opowiadam zawczasu! Jestem zabobonna. Sama do końca nie wiem, jaka będzie następna książka. Jednocześnie mogę też pracować nad kilkoma rzeczami. Ale która z nich pójdzie na finisz... To znów zależy nie ode mnie, lecz od Tego, kto dyktuje mnie swoje słowa. Wydaje mi się czasem, że ja je tylko zapisuję.
A tak w ogóle, jestem szczęśliwą pisarką, bo nie obciążają mnie żadne zobowiązania wobec żadnych umów wydawniczych, dotyczące terminów złożenia do wydawnictwa nowej książki. Wraz z dyrektorem wydawnictwa „Piramida" Wasyłem Hutkowskim u nas panuje pod tym względem całkowita anarchia. Być może jest to źle, ale dotychczas odnosiliśmy z nim niezawodne sukcesy. Mam nadzieję, iż tak będzie zawsze, dopóki będziemy pracować świadomie i z myślą o czytelniku. Hutkowśkyj zastanawia się nad „makijażem" książki, zastanawia się, czy zechce czytelnik na nią zagłosować do głębi swojej kieszeni, dlatego dba o jej dobre opracowanie, wygląd, druk. A ja dbam o to, aby czytelnik zechciał ją czytać. I następną również.
Zdjęcie ze strony nora-druk.com
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryny Duch