Po miesiącu pobytu we Lwowie myślę, że mogę powiedzieć, że miasto poznałam. Jego osobowość stała się dla mnie zrozumiała, przynajmniej ta część, którą miałam okazję oglądać i którą poznać chciałam.
Oczywiście każde miasto jest odrobinę jak kobieta, posiada wiele twarzy, nie sposób go jednoznacznie ocenić, nie w każdej chwili jest takie samo. Zmienia się, raz jest pogodne innym razem gniewne, rzec by można, że nawet złowrogie. Po miesiącu pierwsze wrażenia są jeszcze silne, jednak już przydymione przez codzienność. Nie łapiemy się tak na lep atrakcji turystycznych, nie dziwimy rzeczom, których na co dzień u siebie nie posiadamy. Łatwiej jednoznacznie określić nam tak zwane mocne i słabe strony, a jednocześnie wszystko dalej ma posmak, już oswojonej, nowości.
Pierwsze wrażenia ze Lwowa były tropem, którym podążałam i który poznawałam lepiej, by je w pełni zrozumieć, a wraz z nimi miasto w jakim byłam. Niewątpliwie panuje w nim przyjazna atmosfera. Trudno to ocenić, trudno określić co się na nią składa ale tak jest, co nie tylko moim wrażeniem jest. Wiele rzeczy jest nietypowych, charakteryzujących kraje wchodzące do elity państw świata, a które osobiście mam nadzieję, że nigdy się nie zmienią, bo to one na równo z przepiękną architekturą i kulturą, o których jest tyle książek, że nie będę już przytaczać kolejnych przykładów, budują atmosferę miasta. Marszrutki i tramwaje, gdzie panie chodząc sprzedają bilety i gdzie panuje zaskakująca uczciwość w pełni mnie zauroczyły. Jest coś intymnego w tych drobnych, codziennych czynnościach płacenia, bliskość, która zanikła w biletach sprzedawanych w kioskach, w ucywilizowaniu, z którego jesteśmy tak dumni. Sklepy z „produktami", których pełno na każdym kroku, gdzie kupimy to na co akurat mamy ochotę Warto wspomnieć też o targowiskach, nie tych turystycznych, a normalnych gdzie można zrobić zakupy na dzień codzienny. Nie są to arabskie bazary, gdzie trzeba trzymać torebkę przy sobie i co chwila jest się wciąganym do innego asortymentu bajecznie kolorowych rzeczy o szalonych cenach, targując się niemal do upadłego. Tutaj słysząc cudzoziemski akcent, oczywiście ceny też są automatycznie wyższe, jednak stwierdzenie „nadto dorocho" daje możliwość sprawdzenia czy nowa cena nam odpowiada. Wszystko okraszone jest uśmiechem, jeśli nie, możemy iść dalej, a z pewnością po kilku krokach zaczepi nas inna osoba proponując spróbowanie sera, ogórka. Opowiadając o tym jak rzodkiewka ładnie wyrosła, oferując jej popróbowanie byśmy sami mogli ocenić, czy nie jest ostra. Inna pani opowie nam o tym jak układała bukiet z konwalii, zaproponuje mniejszy, gdyby ten był zbyt drogi.
Co w Warszawie jest rzadkością na ulicach Lwowa jest dużo starszych osób. Część handluje, część spaceruje, mężczyźni grają w szachy, kobiety częściej przy kościołach spotkać można. Możnaby powiedzieć, że żyją ubogo, ale żyją odnajdując w tym życiu dla siebie miejsce, będąc widocznymi. Ustępując starszej osobie miejsca w tramwaju, marszrutce, trolejbusie możemy się spodziewać, że za chwilę gdy jakieś się zwolni będzie nas wołać i namawiać abyśmy usiedli, a spróbujmy tego nie zrobić. Czeka nas wtedy długa opowieść o tym dlaczego siadać nie chcemy. Oczywiście nie jest tak zawsze, ale często. W ostatni weekend, w pierwszy dzień Bohatera Narodowego, obchodzony na Ukrainie usłyszałam śpiew, zaintrygowana poszłam w jego kierunku i dostrzegłam grupę, dość sporą bo najpewniej z pięćdziesięcioosobową starszych osób stojących i śpiewających pieśni ludowe. Zaintrygowana podeszłam bliżej, stanowiąc swego rodzaju skazę w tej barwnej społeczności i zaczęłam przyglądać się uważniej. Tak naprawdę nie było w tym żadnego uporządkowania, osoby te stały, niektóre z zakupami, niektóre z szachami pod ręką i śpiewały. Co ktoś podchodził to zaraz mieszał się z tłumem i zaczynał wraz z nim śpiewać. Po zakończeniu każdej z pieśni następowały głośne narady do momentu wybrania następnej i tak dłuższy czas. Stałam z boku nie bardzo wiedząc jak zareagować, dostrzeżona zostałam wciągnięta w tłum postaci i już po chwili nie miałam wyboru jak spróbować śpiewać razem z nimi do ucha mając szeptane słowa pieśni Dowiedziałam się też, że to jest całkiem normalne, że tak się spotykają i śpiewają. Nie wiem na ile jest to prawda, ale w żadnym innym miejscu na świecie nie wyobrażam sobie czegoś takiego zrobionego z taką normalnością, jakby było to najzwyczajniejsze wydarzenie świata. Do żadnego innego miejsca nie pasuje to tak bardzo.
Zwiedzając Lwów dostrzeżemy dużo zniszczeń, zniszczeń wywołanych nie wojną, a czasem przed którym nikt się nie obroni. Dostrzeżemy też znaki zmian, odnowione ulice, dużą ilość pomników. Najpewniej jeśli ktoś nam tego nie wskaże, nie zwrócimy uwagi na stabilną płytę Rynku, która jeszcze dwa lata temu poruszała się wraz z przejeżdżającymi tramwajami czy samochodami.
Lwów posiada też swoje smaczki, całą ich gamę i masę, którą warto łowić, wydobywać z codzienności i pamiętać, by o nich nie zapomniano. W większości są to wydarzenia zabawne. Niezapomnianym przeżyciem dla mnie osobiście była toaleta we Lwowskiej Operze, która jest płatna, co ciekawsze po zapłaceniu otrzymuje się bilet na wejście do środka. Bilet posiadam przechowując niczym relikwie. Mimo to tak naprawdę wszystko zależy od naszych oczekiwań i tego na jakich ludzi trafimy. Ja z pewnością Lwów polecę każdemu jako doskonałe miejsce by zaczerpnąć kulturalnego oddechu i lepiej poznać, przecież tak bliskich nam Ukraińców. Należy jednak pamiętać, że nie jedziemy do dużej metropolii a do miasta niedużego.
I jeszcze wspomnę o jednym, chociaż Lwów poznawać bez przewodnika jest lepiej, to w pewnej chwili, kiedy poczujemy się dość pewnie, warto wziąć kogoś kto nam miasto pokaże, opowie o jego zabytkach, o historii czasem krwawej, czasem rzewnej. Wskaże to czego się domyślamy, a czego pewni nie jesteśmy, ukaże upływ czasu i jego wpływ na miasto. A o przewodnika we Lwowie nie jest trudno, trzeba tylko się wysilić by wybrać tego najlepszego dla nas samych. Ja swoją panią przewodnik znalazłam w damskiej toalecie jednej z restauracji, słysząc wcześniej jej opowieści o zabytkach miasta. Z pewnością też robiąc zdjęcia zostaniemy zaczepieni przez osoby proponujące nam, że nas oprowadzą. Jeśli mamy czas warto wybrać się na taką wycieczkę, albo chociaż dać wskazać sobie punkt o którym dana osoba wie najwięcej, płacąc jej za podzielenie się swoją wiedzą.
Oczywiście są to wyrywki owych mitów oraz samej atmosfery miasta. Każdy wyniesie inne wrażenia, w zależności od tego z kim przebywa i tego co chce przeżyć, czego wypatruje. Na miejscu usłyszałam, czy może podsłuchałam, całą gamę nowych bajd, których części, nawet pobyt na miejscu jawnie się im sprzeciwiającym, nie zagłuszył. Przykro to stwierdzić ale świadczą one o zwyczajnej ignorancji, której nic nie tłumaczy. A co do mitów alkoholowych to jeden z poznanych przeze mnie Ukraińców, z niezwykłym rozbawieniem opowiedział o urywku opisu z jednego z przewodników po Ukrainie pisanego dla Polaków, gdzie wspomniane było, że polski alkoholowy mit tego państwa, sprawia, że jeśli Polak wyjeżdża bez wódki powoduje uważniejsze spojrzenie celników, bo coś z nim musi być nie tak. Jak widać mity to obusieczna broń.
Sam Lwów najlepiej podsumowują słowa poznanego przeze mnie w „Kawiarni Wiedeńskiej" Austriaka podróżującego po Europie, który w czasie krótkiej rozmowy przy kawie powiedział, że nie tego spodziewał się po Lwowie, że jego standardy są bardzo wysokie, a nawet gdyby nie były to on sam dobrze czuje się w miejscu, gdzie przyjmują go serdecznie. Tak przyjęty został we Lwowie, nie jako pierwszy i nie jako ostatni turysta wracając z takimi myślami.