Rodzi się całkiem inne społeczeństwo - społeczeństwo rozczarowanych ludzi. Rozczarowanych nie tylko polityką czy politykami, a państwem jako takim. Społeczeństwo głęboko obrażonych ludzi. Ludzi rzuconych na pastwę losu.
Bardziej logicznie byłoby napisać noworoczny artykuł jako prognozę na rok 2009. Ale nie dają mi spokoju apokaliptyczne dla Ukrainy odczucia, stąd wszystkie odpowiedzi na swoje pytania planuję otrzymać w 2010 roku. Bo dopiero wtedy zobaczymy, czy będzie Ukraina jako państwo, a czy nie będzie. I następny 2009 rok stanie się epokowym dla każdego z nas.
Nie chcę podnosić emocji, jednak rzeczywiście podeszliśmy do surowej alternatywy: albo Ukraina jako projekt cywilizacyjny zaznaje całkowitego krachu, albo zmieni jakość na lepszą. Dla mnie 2009 rok jest rokiem fatalnego i ostatniego historycznego wyboru Ukrainy. Ponieważ dalej tak trwać nie może.
Najpierw - kila ogólnych podsumowań, które wypływają z roku 2008.
1. Ukraina jest państwem bez elit. A brzmi to jako wyrok we współczesnym świecie, gdzie dominują kanony społecznej subordynacji i przewodnictwa. Ci, których nazywamy elitą polityczną, ostatecznie udowodnili, że zasadniczo nią być nie potrafią. Oznacza to, że w ciągu ostatnich lat żyliśmy na autopilocie, a pseudoelita - na odruchowym samozachowaniu. Tak, jest to banalne. Tak, o tym się dużo mówi. Ale przyszedł czas precyzyjnie i bezpowrotnie sobie uświadomić: naród, który jest sierotą polityczną, nie ma żadnych szans na sukces w jakiejkolwiek dziedzinie. Jeżeli nie zrzucić tych pseudo-, to trzeba na zawsze usunąć z leksykonu „pseudo-patriotów" mało zrozumiały termin „projekt ukraiński".
2. Nie bardzo przyjemna wiadomość dla oszukanych zwolenników tych sił politycznych, które są w parlamencie. Jeżeli będą ślepo konserwować stan spraw, jeżeli nie odbędzie się kardynalnego oczyszczenia polityki od partii parlamentarnych (ich tylko pięć), jeżeli ludzie nie spalą obrazków Julii - Juszczenki - Janukowycza, to dla nas wszystkich nastąpi koniec w tym państwie. Politolodzy nazywają to eufemistycznie: bankructwo elity politycznej. Ja jestem bardziej skłonny ku innej i całkowicie trzeźwiej, nie histerycznej definicji: mamy do czynienia z bandytami w białych kołnierzykach i jedwabnych krawatach. Są to bandyci nie tylko w sensie politycznym, ale także kryminalnym. Dlatego rok 2009 ma dać odpowiedź: my ich pobłogosławimy na dalsze znęcanie się nad nami, czy jednak odeślemy na trzy strony. Przy całkowitym populizmie tych słów w rzeczywistości sytuacja jest krytycznie prosta: albo oni nas w różnych możliwych pozycjach, albo my ich w jedynie możliwej, która ma nazwę „wykorzystać na wszelkie sposoby". Tertium non datur. Przynajmniej ja nie widzę.
3. Po zakończeniu świąt bardzo blisko podejdziemy do miedzy, za którą zaczyna się spadek w przepaść. Odnosi się to przede wszystkim do gospodarki i dobrobytu. Ale również i do polityki. Dlatego, że tak nisko nas jeszcze „nie opuszczano". Różnie bywało. I często nie zauważamy bluźnierstwa polityków, ponieważ przyzwyczailiśmy się do tego. Jednak teraz zobaczyliśmy dno, jakie tylko może być w polityce. I w roku następnym zaczniemy się zachłystywać tym mułem, który jest na dnie, jeżeli niczego nie będziemy zmieniać.
Jesteście gotowi?
I dlatego rzucę poważny apel. W warunkach, kiedy dziennikarskie zrównoważenie ma przerosnąć w pozycję obywatelską, chcę rzucić apel każdemu, kto to czyta. Państwo, bez rewolucji nam z tego nie wybrnąć. W żaden sposób i nigdy. Ja wychodzę z definicji, że rewolucja - to jest całkowita fundamentalna zmiana. Kosmetyka (na kształt roszady Kuczmy na Juszczenkę) nam nie jest potrzebna. Rąbać trzeba przy korzeniu. Ten nowotwór polityczny, który pasożytuje na społeczeństwie, trzeba usunąć chirurgicznie. W moim rozumieniu rewolucja na kształt 2009 roku - to nowy Majdan, ale już bez śpiewów, ale ze zdrową agresją.
Apeluję iść drogą europejską (Paryż, Ateny). Ktoś musi wyłamać drzwi do korytarzy władz centralnych, pobić tam wszystkie okna i przedmioty ich glamouru, poprzewracać samochody przedstawicieli władzy, wziąć w oblężenie parlament i zmusić go uchwalać dobre ustawy. Warto dawać w mordę złoczyńcom politycznym. Tak oczyszczały się niektóre państwa Kaukazu, Ameryki Łacińskiej i nie tylko. Jeżeli polityków nie uda się nastraszyć tak, aby im drgali ręce i walił chłodny pot, to zbrodnie polityczne przeciwko Ukraińcom będą trwać za naszej zgody wiecznie. I tacy politycy, którzy przyzwyczaili się do swoich reguł, nigdy nie znikną. Raczej znikniemy my, nasze pieniądze, nasz dobrobyt i nasza przyszłość. Jeszcze raz podkreślam, że to nie żarty i nie hiperbola. Nie wiem, jak kto, ale ja, nawet na poziomie fizycznym, mam odczucie, że rzucają mię na wyżywanie ci, którzy w ciągu tych lat żyli w rozkoszach za mój koszt. Postawić wszystko na miejsce można tylko poprzez rewolucję.
Istnieje, oczywiście, droga prawna. Są to przedterminowe wybory, na których można w sposób cywilizowany wysunąć wotum nieufności wszystkim głównym złoczyńcom politycznym. Jestem, jednak, wielkim sceptykiem wobec najszerszego ogółu wyborców. Czemuś mam podejrzenie, że nawet po tym, jak nas okradli na kursie dolara i na aferach bankowych, ludzi, jednak, zagłosują na władzę. Dlatego że w ciągu ostatnich pięciu lat politycy celowo nas nauczyli nie wyciągać wniosków. Stąd, dopóki nie ma pewności, że naród na wyborach usunie dotychczasową władze, trzeba działać rewolucyjnie. Organizować i stanąć na czele powinni tak zwane małe (nie parlamentarne) partie. Najlepszy czas - to koniec wiosny, kiedy zawali się gospodarka narodowa i pojawi się grunt dla protestów. Pozostawię ten temat dla następnych dyskusji lub kolejnych artykułów.
Czy będzie przenikliwość?
Kiedyś miało to się wydarzyć. Wszystko do tego dążyło, i nasza katastrofa narodowa - to sprawiedliwy wynik naszego wspólnego życia i stanowiska wobec siebie. Polityki działali wobec nas tak, jak na to pozwalaliśmy. Oni nie uzurpowali władzy. Udostępnialiśmy im tę władzę, rzucając do urn biuletyny i przekonując samych siebie, że nie ma więcej na kogo glosować. Złudzenie powinno było kiedyś się skończyć. Dlatego dosłownie w te dni i tygodnie odbywa się ogólnonarodowa przenikliwość. I dla mnie jest to najbardziej przyjemne odczucie od ostatnich pięciu lat.
Polityka istotnie zmieniła swoja konfigurację. Pokłóciwszy się, politycy już przestali być naszą kontynuacją. Teraz oni stanęli w pozycji przeciwko nam. I nie ma nic lepszego, niż patrzeć na wroga twarzą w twarz. Nasi wrogowie w 2009 roku - to wszyscy politycy, którzy są przy korycie. Zważmy proporcje sił. Ok. jednej czy dwóch tysięcy przeciwko 47.000.000. Nie mam wątpliwości, kto ma kogo się bać.
Także nie mam wątpliwości, że przenikliwość nastaje. Głownie - żeby ona przekształciła się w energię sprzeciwu, a nie rozpaczy. Wreszcie, nic tak nie orzeźwia, jak pusty portfel i głodne dzieci na tle jacht, mercedesów i domów oligarchów. Politycy sięgnęli w naszą kieszeń. Jeżeli wcześniej dawali nam jakiś luft dla własnego przeżycia, to teraz nawet tego nie ma. Musi to uderzyć w głowę Ukraińców.
Chcę się podzielić jednym spostrzeżeniem. Rodzi się całkiem inne społeczeństwo - społeczeństwo rozczarowanych ludzi. Rozczarowanych nie tylko polityką czy politykami, a państwem jako takim. Społeczeństwo głęboko obrażonych ludzi. Ludzi rzuconych na pastwę losu. A znaczy to, że motywacja protestacyjna już nie jest przemyślana i planowana, a odruchowa. Od razu odrzucam analogie z 1917 rokiem, z socjalistyczną rewolucją oberwańców przeciwko bogaczom. Już jesteśmy inni. Już nauczyliśmy się żyć normalnie, z godnością. I dlatego nasza rewolucja nie będzie destrukcyjno-proletariacką. Będzie to rewolucja, w której będziemy walczyć o sprawiedliwość. Po części, żeby pomścić się, ale bardziej z myślą o sprawiedliwość. Zemścimy się na wszystkich zbrodniarzach, którzy są we władzy, i od razu odejdziemy w stronę, wróciwszy do zwykłego życia, dając możliwość nowemu systemowi politycznemu funkcjonować zgodnie z obiektywnymi regułami. Wszystko pójdzie cywilizowanymi torami: przedterminowe wybory (parlamentarne i prezydenckie) i nowi zwycięzcy. Którzy już będą się bać gniewu narodu. Wszystko jest bardzo proste: trzeba tylko jeden raz dać nauczkę. Tylko jeden raz...
A jeżeli nie, to...
Przeciwstawiając się apelowi rewolucyjno-optymistycznemu spróbuję zmalować inny scenariusz na przypadek, jeżeli wszyscy to spokojnie połkniemy.
Po-pierwsze, wszyscy powinniśmy uświadomić tragiczność następnych czterech słów: całkowity krach gospodarki narodowej. Prognozuję default. Jak zewnętrzny, tak i wewnętrzny. Zaczynając od lutego państwo nie będzie mogło zebrać tyle podatków, aby nakarmić emerytów i pracowników sfery budżetowej. Oznacza to powrót do początku lat 90, kiedy emerytury i pensje wypłacano ratami, nie przejmując się hiperinflacją. Jeżeli nic się nie zmieni, to w pierwszej dekadzie tego roku gotujmy się do krachu gospodarki narodowej. Rozpocznie się era anarchizmu ekonomicznego: dawaj sobie radę, jak chcesz, jak umiesz i jak pozwala sumienie. To zawsze związane jest z kryminałem i bezprawiem.
Jeżeli wszystko pozostanie bez zmian, to w sferze politycznej 2009 rok podaruje nam wielość władzy. Dużo ludzi skarżą się na brak władzy w państwie. Natomiast mówię o wielości władzy. Tak jest wtedy, kiedy każdy, „kto chcę decydować, decyduję". Jednakową władzą jest Prezydent, rząd, mer, deputowany, kierownik osiedla, dyrektor rynku i każdy drobny pracodawca dla swego pracownika. Epoka wielości władzy ma swoją osobliwość - stoczenie społeczeństwa do neoniewolnictwa. Pracownik, który zmuszony jest jakoś sobie radzić, aby wyżyć, bardzo łatwo stanie się niewolnikiem. Za jedzenie i picie. Myślę, że nie warto tego dopuścić.
Jeżeli nic rewolucyjnie nie zmieniać, to prognozuję przejście do skrajnego populizmu wszystkich uczestników potencjalnych wyborów. Jeżeli nie wyciągniemy wniosków po czasie naszego kolektywnego naginania, to jakiekolwiek wybory przedterminowe przekształcą się na wybory na chlew: kto więcej zaproponuje odpadków. Politykom tylko tego trzeba. Aby ludzie ponownie rzucili się za workiem gryki. Tacy ludzie się znajdą.
I dlatego wymagam rewolucji.
Zdjęcie ze strony www.artoff.ru
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Ołeh Duch