Politycy koniecznie muszą przeczytać Króla Edypa, - Bohdan Stupka
Bohdan Stupka jest zapewne jedynym aktorem, który, dzięki swojemu artyzmowi, czuje się pewny nie tylko w ukraińskich studiach filmowych, ale także rosyjskich oraz polskich. On wcielił na scenie teatralnej ponad sto postaci, zaczynając od 1970 roku prawie każdego roku występował w nowym filmie.
Od 1978 roku powiązuje swoje życie z kijowskim teatrem im. Iwana Franki, a w 2001 roku obejmuje stanowisko jego kierownika artystycznego. A reżyserem aktor nigdy nie był, bo, jak zaznaczył Bohdan Stupka podczas ekskluzywnego wywiadu dla ZAXID.NET, nie chce robić tego, do czego nie ma talentu, a zwiększać liczbę marnych reżyserów, zarówno jak i polityków, nie chce.
- Jestem Lwowianin, tutaj się wychowałem. Jako osobowość twórcza, ukształtowałem się właśnie na lwowskiej scenie. Lwów - to moja Alma Mater, Lwów - to mój fundament. W studiu dramatycznym teatru Zańkowieckiej miałem znanego pedagoga, słynnego reżysera Borysa Tiahnę, który z kolei był uczniem Kurbasa.
- Jakim jest, Pana zdaniem, lwowski teatr dzisiaj?
- Nie znam teatralnego Lwowa. Mogę opowiedzieć o teatrze kijowskim. We Lwowie oglądam tylko jedno lub dwa przedstawienia na pięć lub dziesięć lat. Trudno mi powiedzieć, jaki jest teatralny Lwów. Nie znam Pierwszego teatru ukraińskiego dla dzieci i młodzieży, teatru Kuczyńskiego. Lwowskie teatry przyjeżdżają do Kijowa, na przedstawienia teatru Zańkowieckiej ludzie wykupują wszystkie bilety, ale ja nie mam czasu, nie widziałem ich przedstawień, więc, trudno mi cokolwiek na ten temat powiedzieć. Zapraszałem Wołodymyra Kuczyńskiego, on pracował dla nas nad inscenizacją sztuki „Pośród raju na majdanie". Ta sztuka była zrobiona dobrze, ale na ogół nie potrafię obiektywnie sądzić. Niedługo teatr Kuczyńskiego przyjedzie do Kijowa z występami gościnnymi, jeśli będę mieć czas, koniecznie pójdę.
- Jak by Pan ocenił sytuację, dotyczącą ukraińskiego kina masowego?
- Nie mam z kinem nic wspólnego oprócz tego, że występuję w filmach. Przy tym najczęściej w Rosji. My na Ukrainie kina mamy bardzo mało. Pozostałe pytania na ten temat należałoby zadawać ministerstwu kultury, reżyserom. Jestem osobą twórczą twórczością, nie mam czasu na zastanowi w rodzaju, „dlaczego nie nakręcają nowych filmów, jak nakręcają" i tak dalej. Co dotyczy mnie, wiosną będzie premiera „Tarasa Bulby", który realizowała Rosja, ale, co prawda, nakręcali u nas. Także w marcu na ekrany wejdzie film „Safo", który nakręcaliśmy na Krymie. Była to interesująca współpraca z młodym reżyserem Robertem Krombim.
Co do tego, dlaczego tak jest, to nie wiem, jak to można zmienić. Nie jestem ministrem kultury. Nic nie mogę powiedzieć. Występuję w filmach, moi artyści, którzy pracują w teatrze Franki, także grają w filmach. Tego mi nie wystarcza. Aktorzy występują również w serialach. To zwykła rzecz. Niektórzy krytycy mówią - nie należy brać udziału w serialach, gdyby aktor zarabiał porządnie, nie grałby w serialach. Moim zdaniem, w serialach też może być sztuka, ale można po prostu zarabiać pieniądze.
- W którymś wywiadzie powiedział Pan, że w naszym kraju politycy są aktorami...
- Tak. Na Ukrainie pzreciętnego widza przyciągają właśnie politycy. To oni teraz są wielcy aktorzy, oni organizują show, nie chodzą do teatrów, chociaż mieliby z czego się uczyć. Niektórzy z nich, oczywiście, chodzą, ale to rzadkość. A jeśli weźmiemy „Króla Edypa" Sofoklesa, gdzie wydarzenia miały miejsce cztery tysiące lat temu, przeczytamy tam wszystko o władzy, wszystko o nich. Oni z tym się nie zgadzają. Politycy myślą, że od nich wszystko się zaczęło, że są tacy mądrzy, dyplomatyczni, chytrzy, potrafią oszukać siebie wzajemnie. A tak naprawdę, to wszystko już było, ludzkość przeszła podobne etapy. Gdyby politycy obejrzeli to przedstawienie, nie powtarzaliby tych błędów.
- Pan też kiedyś zajmował się polityką, a jeśli znów zaproszą - czy Pan się zgodzi?
- Myślę, że nie. Sztuka jest o wiele ciekawsza, niżeli polityka. Po raz drugi objąć stanowisko ministra kultury zgodziłbym się tylko na trzy doby. Zaakceptowałbym następujący schemat: 26 sierpnia byłbym mianowany, 27 sierpnia mam urodziny, i wtedy cały rząd daje mi takie ładne prezenty - długopisy, obrazy, różne drogie gadżety. I ta kolejka szykuje się od godz. 9 rano. Przynoszą bardzo drogie kwiaty. Byłem zachwycony, nigdy nie myślałem, ze tak można składać życzenia. Otóż, przez te dwa dni byłbym ministrem, a 28 sierpnia napisałbym podanie o zwolnienie... Kiedy byłem ministrem, państwo wydzieliło 10 milionów hrywien na film „Mazepa". Ale i tak... oskarżono mnie o to, że mogłem na te pieniądze 10 filmów nakręcić.
Zostałem przekonany, że sztuka jest o wiele większa, ja nie mam talentu polityka. Nie robię tego, do czego się nie nadaję.
Teatr dla mnie - to główna rzecz. W naszym teatrze pokazujemy takie przedstawienia, jak „Kajdaszewa simja" Nieczuja-Łewyckiego, „Król Edyp" Sofoklesa, „Wesele Figara" Beaumarchais - to tradycje teatru im. Iwana Franki. Hnat Petrowycz Jura, założyciel teatru Franki, własnoręcznie przetłumaczył i grał Figara. My również inscenizowaliśmy swego Figara, pracował nad nim nasz utalentowany reżyser Jurij Odynokyj. W naszym teatrze pragniemy zachować tradycje, pokazujemy te przedstawienia, które były pokazywane kiedyś. Wszystko zachowujemy, ale przy tym pragniemy robić postępy. Tradycje są zawsze ważne.
- Czym Pan pocieszy widza w najbliższym czasie...
Reżyser Saszko Biłozub pracuje nad inscenizacją przedstawienia „Amarcord. Przypominam". Był taki film Felliniego - „Amarcord". Jest to projekt włosko-ukraiński. Pani już zapewne wie, że do nas przyjechał znany włoski kompozytor Alessio Vlad. Okazało się, że jego ojciec pochodzi z Bukowiny. Właśnie on napisał muzykę dla tego przedstawienia. Jest to historia, opowiadająca o siedmiu ukraińskich kobietach, które pozostawiły swoje rodziny i wyjechały do Włoch. Także inscenizujemy przedstawienie estradowe „Edith Piaf". ‘Następnie zamierzamy pracować nad przedstawieniem „Życie i śmierć doktora Fausta" Kristofera Marło, „Nazar Stodola" Tarasa Szewczenki.
- A kiedy lwowscy widzowie będą mieli okazję obejrzeć te przedstawienia?
- Niestety, do Lwowa w najbliższym czasie się nie wybieramy. Pojedziemy do Frankiwska 16 czerwca.
- We Lwowie mówią, że ludzie przestali chodzić do teatrów. W teatrze Zańkowieckiej Pan zaczął pracować w latach 60-ch. Wtedy też tak było?
- Być może lwowianie biorą udział w wiecach i to jest dla nich teatr. W Kijowie ludzie już dawno wrócili do teatrów. Teraz po bilety stoją kolejki, nie mogę powiedzieć, że mamy takie przedstawienie, na które ludzie nie chodzą. Kiedyś była warstwa intelektualistów, którzy stale zwiedzali teatry, teraz - nie.
- Kto, w takim razie, napełnia widownię?
- Do teatru chodzą ci, którzy maja trochę kasy, aby zapłacić, chociaż nie podnosimy ceny biletów i chcemy, aby jak najwięcej osób mogło oglądać przedstawienia, co do Lwowa - to nie wiem...
Kiedy Serhij Danczenko był kierownikiem artystycznym, w teatrze zawsze byli widzowie, zawsze. Widownia rzadko bywała pusta... Wie Pani... chcę powiedzieć, iż ten fakt, że sala jest pełna nie oznacza jeszcze, że teatr znajduje się na wysokim poziomie.
W teatrze Franki wiele ludzi przychodzi obejrzeć „Małe zbrodnie małżeńskie" francuskiego autora Erica-Emmanuela Schmitta, które inscenizował polski reżyser Krzysztof Zanussi. Teraz zaczyna nakręcać nowy film. Będę w nim występować.
- Jaki to będzie film?
- Na razie nie wiem. Krzysztof Zanussi sam napisał scenariusz. Niedługo będą go kręcić w Warszawie. Przyjedziemy w tym celu również do Lwowa i Kijowa.
- Nigdy Pan nie chciał zostać reżyserem?
- Nie! Tego na pewno nigdy nie zrobię. Nie chcę zwiększać liczbę nieudolnych reżyserów teatralnych i filmowych. Dziś większość z nich nie mają talentu.
Zdjęcia ze strony https://www.trud.ru/
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryny Duch.