Piesze przejście. Dialogi na granicy polsko-ukraińskiej
Typowy przemytnik - to osoba ubrana w ten sposób, aby wygodnie było chodzić, mająca przy sobie konieczny atrybut - karton papierosów oraz butelkę wódki w torbie. W 99 przypadkach ze 100 jest nim Polak.
1 stycznia tego roku ukraińsko-polska granica została prawdziwym kamieniem obrazy dla dziesiątków tysięcy Ukraińców. I nie tylko tych, którzy jeżdżą do Polski, aby zarabiać, ale również dla naukowców, studentów, działaczy kultury, osób, mających rodzinę czy przyjaciół w tym kraju. Polska została nie tylko częścią Unii Europejskiej, ona jakoś niespodziewanie przekształciła się na „obcy" kraj.
Przed tym, jak Polska zmieniła swoje relacje z UE z sąsiedzkich na rodzinne, mieszkańcy ukraińskiego pogranicza chodzili do Rzeczypospolitej częściej, niżeli bywali we Lwowie. Jeden z pracowników straży granicznej jednego razu powiedział żartem: „Krowę wydoję i pójdę sobie do Polski". Teraz dla wielu Ukraińców granica „zamyka się" pod ścianami Konsulatu Generalnego RP we Lwowie. Z dwustronnego ruch praktycznie przekształcił się na jednostronny. Szczególnie widać to na pieszym przejściu granicznym Szeginie - Medyka. Przed Nowym Rokiem 70% osób, które przekraczały granicę w tym miejscy, to byli Ukraińcy, teraz - Polacy. Dziennikarz ZAXID.NET zdecydowała się osobiście zobaczyć, co teraz się dzieje na tym przejściu po zbliżeniu się granicy UE do Ukrainy.
***
Typowa sytuacja na granicy polsko-ukraińskiej wyglądała następująco - są dwie kolejki, które dość szybko się poruszają w obie strony.
Typowy przemytnik - to osoba ubrana w ten sposób, aby wygodnie było chodzić, mająca przy sobie konieczny atrybut - karton papierosów w ręku oraz butelkę wódki w torbie (o tym opowiadali sami ludzie). W 99 przypadkach ze 100 jest to Polak. Najpierw przeraziło mnie, że 50% z nich -to młodzi ludzie w wieku poniżej 25 lat. Nasi rodacy na tej granicy są, przepraszam za banały, wyjątkiem, który naprawdę potwierdza regułę. A propos, Polacy - to niecierpliwy naród - mimo to, że kolejka idzie do przodu dość szybko, każdy stara się jeden przed drugim dostać się do pomieszczenia, w którym odbywa się odprawa celna. Za trzy godziny mego pobytu na granicy spotkałam tylko trzech moich rodaków, a jeszcze czterech widziałam w autokarze wracając do domu, ale o tym później. Jak wynika ze słów pracowników straży granicznej, to przejście codziennie przekracza od 12 do 14 tysięcy osób, w tym 70% - Polacy.
Zatrzymuję dwóch młodych Polaków. Przedstawiam się, mówię, kim jestem i czego chcę. Pytam o cel wizyty na Ukrainę. Chłopcy się śmieją.
- W jakim celu przyjechaliśmy? W tym, co wszyscy.
- A oni po co? - pytam.
- Zarobić.
Chłopcy opowiedzieli, że studiują w Przemyślu, a teraz są na wakacjach. Mają czas, więc, zdecydowali się zarobić i dołożyć do stypendium. Jeżdżą na granice praktycznie co drugi dzień.
- Czy dużo wśród waszych przyjaciół w ten sposób zarabia?
- Bardzo dużo, prawie wszyscy. Zobacz, ile tu jest studentów...
- Ile zarabiasz dziennie?
- Różnie. Zależy, ile razy przekroczę granicę. Czasem się zdarza, że dwa razy w sobotę, a czasem cztery w zwykły dzień.
- Niesiesz ze sobą tylko karton papierosów?
- Wystarcza mi. Jeśli polscy celnicy złapią (mają specjalne urządzenie, reagujące na metal, a na papierosach jest pasek metalowy), to trzeba będzie zapłacić 250 złotych mandatu, a za każdy następny karton - kolejne 100 złotych. U was kupuję cukierki- są smaczniejsi...
Polacy długo nie chcieli zdradzić tajemnicy, ile zarabiają. Powiedzieli, że na jednym kartonie papierosów i butelce wódki zarabiają 30 dol. dziennie, a na miesiąc taki biznes przynosi 500 dol. Jednocześnie pracownicy straży granicznej powiedzieli, że chłopcy bardzo skromnie ocenili swój zarobek.
Na moje pytanie „Czy uważacie za sprawiedliwe to, że Ukraińcy nie potrafią tak samo jeździć do Polski?" odpowiedzieli: „Bez komentarzy!" Następnie chłopcy powiedzieli, że nie mają czasu, bo muszą kupić „papierosów", aby jeszcze raz przekroczyć granicę.
Bardziej rozmownym okazał się Polak Jan. Jego biznes również jest związany z papierosami i wódką. Co prawda, nazwał dwukrotnie mniejszą kwotę zarabianych pieniędzy w porównaniu do moich pierwszych rozmówców. Powiedział, że na jednym kartonie papierosów zarabia 5 dol., a przechodząc przez granicę ma 15 dol., gdyż jeszcze jest gdzieś zatrudniony.
- Przyszedłem tutaj robić biznes, jak wszyscy. Widzisz, zabrałem za sobą Cygana, aby zobaczył, jak to wszystko wygląda. Śpieszę się, pytaj szybciej, co chcesz zapytać, bo Cygan już poszedł do przodu...
Spytałam, czy ma rodzinę lub znajomych na Ukrainie, i czy oni teraz do niego przyjeżdżają.
- Oczywiście, że mam! We Lwowie mam, wyrobiłem dla nich zaproszenie, w najbliższym czsie się do mnie wybierają. Powiem tak: wszyscy powinni być jednakowi, wszyscy powinni zarabiać - i my, i wy. Ma być sprawiedliwość, a z tą Unią niech sobie idą do diabła. Słuchaj, muszę biec, bo mi się Cygan głupi zgubi.
W ciągu pierwszej godziny pobytu na granicy nie spotkałam żadnego Ukraińca. Rozmawiałam z kilkoma kolejnymi przemytnikami papierosów z Polski. Studenci, emeryci, kobiety w starszym wieku... Niektórzy z nich mają główne miejsce pracy, a tutaj przyjeżdżają, bo „czemu nie przyjechać i nie dołożyć bez większych problemów do pensji". Prawie każdy ma na Ukrainie albo rodzinę, albo znajomych, kilka starszych pań jechało na groby kogoś z rodziny i przy okazji zabrały ze sobą papierosy, aby zwrócić koszt biletu. Granicę polsko-kraińską- przekroczyło w międzyczasie czterech Niemców - turystów na rowerach, którzy już po raz drugi przyjechali w Karpaty.
W czasie mojego „czuwania" na granicy pan z Cyganem, który to, na szczęście, się nie zgubił, potrafił dwukrotnie przekroczyć granicę. Sama procedura zajmuje nie więcej, niż dwie minuty. Sprawdzanie papierów, pytanie „Co w torbie?" (które, zresztą, jest stawiane nie każdemu) - i cała odprawa. Rzetelnie sprawdzają tylko tych, kto ma bagaże o dużym rozmiarze.
Nie mogę powiedzieć, że wszyscy Polacy chętnie zgadzali się ze mną porozmawiać. Większość niby zatrzymywała oddech, kiedy słyszeli pytanie o celu wizyty na Ukrainę. Niepewnie patrzyli najpierw na straż graniczną, potem na mnie. Jeśli człowiek w uniformie robił pozytywne wrażenie, odpowiadali, być może wyobrażając sobie, że na granicy przeprowadza się podobne ankietowanie. Niektórzy pytali, po co mi to. Kiedy mówiłam, że jest mi to potrzebne dla reportażu, część osób uciekała albo nagle przestawała rozumieć język ukraiński. Inni odwrotnie stawali się bardziej dynamiczni i na zarzuty znajomych „chodź, po co ci to?" odpowiadali: „Niech ludzie wiedzą, jak to jest!".
Nie typowo na tej granicy wyglądało dwóch Polaków, wracających z wycieczki po górach (o tym świadczył sprzęt, który mieli przy sobie).
- Czy byliście państwo w Karpatach?
- O nie, wracamy z Kirgistanu, chodziliśmy tam po górach, przez Ukrainę najlepiej jest tam dotrzeć. W ubiegłym roku byliśmy w Mongolii, zainteresowało nas, jak tam ludzie w jurtach mieszkają. W tym roku zdecydowaliśmy się pojechać do Kirgistanu. Tym bardziej, że jest to jedyny kraj w Azji, do którego nie musimy mieć wizy.
Niech mi wybaczą Polacy, ale ta rozmowa nieco pocieszyła mój egoizm - choć tutaj Polacy mają jakieś przeszkody, nie tylko nasi ludzie muszą stać pod konsulatem RP we Lwowie.
- W Karpaty jeszcze pojedziemy. Mam przyjaciół we Lwowie i w Kijowie. I na waszej rewolucji pomarańczowej byłem (to zdanie zabrzmiało z nutą dumy w głosie).
- A przyjaciele ze Lwowie do was przyjeżdżają?
- Jeszcze nie wysłałem im zaproszenia, ale, zresztą, nie bardzo mają za co przyjechać.
W końcu zobaczyłam osobę z ukraińskim paszportem w ręku i kartonem papierosów. Podchodzę, przedstawiam się. Mówiąc językiem naszych organów ochrony prawa, moim rodakiem był obywatel Ukrainy I. - Iwan, mieszkaniec jednej z przygranicznych wsi (nie zechciał precyzować, której), który jechał do pracy do Wrocławia.
- Gdzie pan pracuje?
- Na budowie. Jestem zatrudniony tam w ukraińskiej firmie z Kijowa. Jest tam nas ok. 50 osób. Remontujemy budynki.
- Jak się udało panu otrzymać wizę, łatwo? To wiza służbowa?
- Tak, wiza do pracy. Jak otrzymałem?.. Trochę stałem pod Konsulatem, miałem zaproszenie od firmy, a poza tym, musiałem dać apówkę.
- Jak to łapówkę?
- Jak? (śmieje się). 300 euro - bo tam duża kolejka przez ten Internet. Pod Konsulatem porozmawiałem, z kim należało i otrzymałem wizę na miejscu. W kolejce musiałem czekać około miesiąca, i mogłem stracić więcej.
- Jeśli nie jest to tajemnica, to proszę powiedzieć, ile pan w Polsce zarabia?
- Oczywiście, że powiem - ok. 1000 dolarów miesięcznie.
- A tutaj ile by pan zarobił?
Tutaj teraz trochę więcej płacą, ale w każdym razie zarobiłbym maksymalnie 500 dolarów.
Jeszcze jeden Ukrainiec, też Iwan, ze Lwowa, również posiadał wizę służbową i jechał do pracy do Warszawy. Powiedział, że za wizę nie płacił, tym zajmowała się firma. Pani Hala z Gródka także zapewniła, że wizę otrzymała bez problemów. Ona pracuje w restauracji pod niemiecką granicą. Pracę znalazła za pośrednictwem jednej firmy we Lwowie; razem z mężem pracują tam już ponad dwa lata.
- Omówiliśmy się z nim, że wyjedziemy do pracy tylko razem, bo wiadomo, ile rodzin w ten sposób się rozleciało... On zajmuje już teraz stanowisko wicedyrektora.
- Nie baliści się państwo jechać do pracy przez firmę? Pewnie płaciliście tej firmie pieniądze, i to niemałe?
- Baliśmy się, ale co mieliśmy zrobić? Wiem, że oszukują, dużo ludzi już oszukano w naszym mieście, ale nikogo tam nie mieliśmy, jechaliśmy w coś nieznane... Mieliśmy szczęście.
- Sporo państwo zarabiacie?
- 1,5 tys. dolarów miesięcznie.
- W Gródku pani też pracowała w restauracji, jakie Pani maiła wynagrodzenie?
- W Gródku to nie było życie - miałam 400 hrywien.
Ogólnie rzecz biorąc, takie przejście przez granicę zajmuje nie wiele czasu. Jeśli idzie dwie osoby, jedna z nich śpieszy się zajmując miejsce w kolejce w przeciwnym kierunku, inna biegnie do sklepiku, aby zrobić zakupy. Zdecydowałam się zajrzeć do jednego z tych sklepików. W nim para Polaków akurat kupiła dwa kartony papierosów, w dodatku kilka paczek, a także dwie butelki wódki. Karton w ręku, paczki rozepchane, gdzie jest miejsce.
- Nie obawiacie się państwo, że będziecie musieli zapłacić karę?
- Przecież to nie cały karton, parę wrzucę w torbę, jeszcze jedną czy dwie do kieszeni, to się nie liczy. Muszę, bo mam małą emeryturę.
- Ile się udaje dodać do emerytury?
- Do emerytury... Licz: mam 420 złotych, a tutaj dodatkowo jeszcze zarobię 200-300 dolarów. Proszę się zastanowić, jak my z małżonką na te pieniądze żyjemy, często tutaj przyjechać też nie możemy...
Na tym moja podróż na granicę się skończyła. Usiadłam w autobus, jadący do Lwowa. Cztery kobiety głośno o czymś rozmawiały. Liczyły zarobki na granicy. Zwróciłam się do nich.
- Czy panie pracują w Polsce?
- Nie, tylko tam chodziliśmy. A pani coś pisze? - od razu spytała jedna z podróżujących. - Chodzę czas od czasu, przeważnie wtedy, kiedy po tamtej stronie trzeba coś kupić.
- A wizy jakie panie mają?
- Krajowe.
- Łatwo udało się je wyrobić?
- Tak, jak wszyscy tutaj, otrzymaliśmy wizy za pośrednictwem polskiego ośrodka kultury.
- Tutaj, to w rejonie mostyskim? Ja też mogę mieć taką wizę?
W tym momencie jedna z kobiet szturchnęła sąsiadkę, one wymieniły spojrzenia, bojąc się, że zbyt dużo już powiedziały. Zgodziły się kontynuować rozmowę dopiero wtedy, gdy zapewniłam, że nie napiszę ich imion.
- Mówię tylko prawdę, u nas wiele osób wyrabiają w ten sposób wizy. Często chodzimy sprzątać cmentarz, mój syn tam zawsze kosi trawę, pracujemy i płacimy składki. To wszystko nie jest takie proste.
Kobieta, z którą rozmawiałam, przyznała się, że posiada roczną wizę, ale każdego dnia nie jeździ, gdyż czas pobytu w Polsce stanowi 90 dni, a Polacy nie puszczają częściej, niż raz dziennie. Co się tyczy zarobku, ona ma 45 hrywien, bo nie bierze więcej, niż jeden karton papierosów i butelkę wódki. Mówi, że Polacy bardzo rzetelnie sprawdzają Ukraińców. A po tym, jak granicę „zamknęli", ona straciła pracę: co mąż zarobi, na to żyją, bo na przemycie do Polski można zarobić maksymalnie 300-400 hrywien miesięcznie.
- A ja, na przykład, czy mogę ja otrzymać wizę za pośrednictwem tego ośrodka?
Pani powiedziała, że dokładnie nie wie, jak wyjdzie, ale ludziom się udaje. Jej koleżanka zaznaczyła, że wyrabiają wszystkim, nawet tym, kto „zapisał się" do polskiego ośrodka kultury tydzień wcześniej. Słyszały również, ale nie widziały, że niektórzy ludzie płacą za to 400 euro, a nawet 500 -to ci, którzy „już" muszą wyjechać do pracy. I jechać niegdzie nie trzeba, wystarczy pójść na parafię, złożyć papiery i za trzy tygodnie wiza gotowa.
Naszą rozmowę przerwała jej koleżanka, która powiedziała po polsku, że lepiej nie gadać za dużo, bo jeszcze ktoś przyjedzie, i nikt już wizy nie otrzyma.
Przypomniały mi się rozmowy przedstawicieli Konsulatu Generalnego we Lwowie, którzy zapewniają, że wszyscy są jednakowo traktowani, że każdy może otrzymać wizę, ale swoje sprawy musi planować nie dzień-dwa czy tydzień wcześnie, a miesiąc-dwa wcześniej, bo wszyscy chcą „na jutro", a „to jest nienormalne". Także przypomniała mi się historia mojej współpracownicy, której mąż - wykładowca Uniwersytetu im. Iwana Franki - miał wiele kłopotów z otrzymaniem polskiej wizy.
Polecę mu chyba zapisać się do polskiego ośrodka kultury.
ZAXID.NET dziękuje sekretarzowi prasowemu Zachodniego Regionalnego Urzędu Państwowej Służby Granicznej Ukrainy Romanu Stachiwu za pomoc w przygotowaniu tego materiału.
Zdjęcie ze strony https://www.novynar.com.ua/
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryny Duch