Komu jest potrzebna "karta Ukraińca"?
Jeśli na Ukrainie są miliony osób, które nie chcą mieć "karty" innych państw, to nie jest komplementem dla władz ukraińskich. To powinno byłoby wywołać u nich przykre odczucia, gdyż w roku 2004 na Majdanie chodziło o coś innego.
W marcu 2008 roku Rzeczpospolita Polska zaczęła wydawać dla obywateli Ukrainy „kartę Polaka". W grudniu tego samego roku pojawiły się informacje o tym, że Federacja Rosyjska również będzie wydawać wszystkim chętnym Ukraińcom „kartę Rosjanina". Czy Ukraina już też powinna przyznawać Ukraińcom, mieszkającym za granicą, „karty Ukraińca"?
Na początku roku polska prasa z obawą podawała, że „kartkowych Polaków" z Ukrainy może okazać się nawet kilka milionów. Ta wiadomość u Polaków w Polsce zrodziła podświadome przerażenie. W grudniu prasa ukraińska pisze o prawie ośmiu milionach potencjalnych „kartkowych Rosjan" na Ukrainie. W odróżnieniu od poprzedniego przypadku, ten fakt wywołuje podświadomy przerażenie wśród wielu Ukraińców, a wśród Rosjan - widoczne zadowolenie. Obydwie „karty" w zasadzie formalnie nie dodają jakichś szczególnych punktów, oprócz przychylniejszego traktowania przy możliwej próbie otrzymania paszportu państwa, będącego „historyczną ojczyzną przodków". W istocie chodzi o bardzo podobne przedsięwzięcia, ale o kardynalnie przeciwną reakcję. Więc, o co chodzi?
Rzecz, jak wiadomo polega na szczegółach. Właśnie w tych drobiazgach, w których, zgodnie ze znanym przysłowiem, kryje się ten, kto, jak mówią Huculi, „zniknąłby i przepadł". Zacznijmy od niuansów zewnętrznych. Przez niecały rok Polska wydała około dziesięciu tysięcy „kart Polaka", co zaspokoiło polskich obywateli. Obywateli Ukrainy ten fakt prawie wcale nie poruszył, ponieważ drogi do wymarzonej Unii Europejskiej on praktycznie nie skraca. Władze ukraińskie nie zwróciły na to uwagi, gdyż nie spodziewają się od Polski - wieloletniego „adwokata" naszego kraju w świecie - jakichś złych zamiarów w postaci, na przykład, zagrożenia „ściągnięcia ludzkiego resursu" albo „zbrojnej ochrony rodaków".
Rosja, swoją drogą, szykuje milion „kart Rosjanina" z twardym zamiarem wszystkie je rozdać. Można nie wątpić, że je rozda, gdyż pragnie tego nie tylko Kreml, ale także społeczeństwo rosyjskie oraz społeczność rosyjska na Ukrainie. Nie jest wykluczone, że „karta Rosjanina" jest tylko widocznym przykryciem niewidocznej masy rosyjskich paszportów, których właścicielami już są obywatele Ukrainy. W jakim celu? Aby w razie potrzeby „zmuszenia Ukrainy do pokoju" Rosja mogła obronić praw posiadaczy legalnych „kart", a nie fałszywych paszportów. Po zakończeniu konfliktu rosyjsko-osetyńsko-gruzińskiego podobne przypuszczenia już nie wydają się być całkowitymi bredniami.
Polska, jak i Rosja, wydając „karty", oczekują w zamian na lojalność. Wychodząc z empirycznego doświadczenia, można przypuścić, że obydwa te kraje nieco różnie rozumieją ową lojalność. Wygląda na to, że wprowadzając „kartę Polaka", koła rządowe RP uwzględniały problem deficytu kwalifikowanej kadry, który już istnieje i będzie się zaostrzać. Tę kadrę trzeba będzie sprowadzać z zagranicy. I oczywiście lepiej, aby zamiast „Waregów", przyjeżdżających do pracy, przyjeżdżali lojalni fachowcy, którzy swoja misję będą kojarzyć z patriotyzmem i perspektywą.
Rosja, z kolei, chciałaby, aby posiadacz „karty Rosjanina" - swoistego zaświadczenia wiernopoddaństwa Federacji Rosyjskiej - mieszkał, aktywnie działał i płodził się właśnie na Ukrainie. Aby jego rękami realizować swoje interesy zewnętrzne. Aby wreszcie oznakować miejsce. Jeśli tak rzeczywiście jest, Ukraińcy naprawdę mają czego się bać.
Teraz przejdźmy do szczegółów wewnętrznych sprawy. Czym jest „karta Polaka" czy „karta Rosjanina" dla obywatela Ukrainy? Jest to swoisty element prestiżu - właściciel „karty" odczuwa przynależność, chociaż pośrednio, do państwa i narodu, z których może być dumny. On wie, że jego „ojczyzna" i jego „rodacy" pamiętają o nim i w razie kłopotów - a kłopoty na tym świecie, jak wiadomo, czas od czas dokuczają - nie pozostawi go na pastwę losu.
Jeśli na Ukrainie są miliony osób, które chcą mieć „karty" innych państw - to nie komplement dla władz ukraińskich i tak zwanych elit. Mianowicie, to miałoby wywołać przykre odczucia władz, które jeszcze parę lat temu na Majdanie obiecały powstrzymać ucieczkę za granicę tysięcy studentów i fachowców oraz zachęcić do powrotu miliony tych, którzy wyjechali do pracy. Nie wyszło. Jedynym wyjściem jest zagryźć wargi i połknąć obrazę. Jak się mówi, mądry przemilczy. Prezydent Juszczenko nie przemilczał. Wystąpił publicznie z oświadczeniem o nieprzychylnych zamiarach i brak stosunków dobrosąsiedzkich ze strony Rosji. Niesmaku tej sytuacji dodaje również ten fakt, że w stosunku do polskiej karty nie było żadnej reakcji prezydenta Ukrainy. I to nie umknęło autorowi tych słów. Żałośnie wygląda narzekanie w stylu, „Dlaczego przeciągacie naszych poddanych lepszym jadłem?" Śmiech i łzy! Gniew i rozpacz! A dokładniej - wieś i Niemcy.
Przecież taka „karta" jest tylko symbolicznym dokumentem, który nie ma wsparcia żadnych pełnomocnictw międzynarodowych. Dlatego wydanie „kart" - szlachcica czy bojarzyna, chłopa czy poddanego, pana czy chama, kozaka czy rycerza etc. - jest tylko sprawą wewnętrzną kraju, który je przyznaje. Odpowiedzią na taki „nieprzyjacielski krok" sąsiadów może być tylko wprowadzenie swojej karty - „karty Ukraińca". I tutaj znów gorzka pigułka: komu jest potrzebna „karta Ukraińca"?
Ukraińcy w Polsce już od 17 lat nie znajdują w państwie ukraińskim „adwokata" swoich interesów. Ukraińską gazetę „Nasze słowo", na której szpaltach mówią o swoich krzywdach i pretensjach do Polski i Polaków, finansuje polski rząd. Finansuje również festiwale kultury ukraińskiej w Polsce, których organizatorzy zapraszają i finansują na polskie koszty wizyty wykonawców z Ukrainy.
Co do rosyjskich Ukraińców, sprawa wygląda jeszcze gorzej. Ani swoich instytutów nie potrafią zachować przy wsparciu Ukrainy, ani tych, którzy wyjechali do pracy, Ukraina nie jest w stanie obronić, ani wesprzeć ukraińskie szkoły. A co już dopiero mówić o Ukraińcach Naddniestrza, dla których Federacja Rosyjska jest jedynym obrońcą przed ewentualnym zagrożeniem ze strony Kiszyniowa.
Więc, komu z wymienionych Ukraińców przyszłoby do głowy machać przed nosem miejscowego urzędnika „kartą Ukraińca"? Jeżeli chodzi o możliwość zapotrzebowania „karty Ukraińca" przez Ukraińców obydwóch Ameryk, Europy Zachodniej, Środkowej i Południowej, Japonii i Chin, Korei Północnej i Południowej i in. - proponuję czytelnikowi zbadać to samodzielnie, wykonać jako zadanie domowe.
Natomiast pozostaje mi tylko podsumować, że bolesna reakcja Wiktora Juszczenki na wprowadzenie „karty Rosjanina" jest tylko smutnym jękiem z powodu uświadomienia tego, że „karta Ukraińca" nikomu nie jest potrzebna.
Zdjęcie ze strony sexum.ru
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryna Duch