Komu służą ukraińskie służby specjalne?
Pozytywne doświadczenie wschodnioeuropejskich krajów byłego Układu Warszawskiego, które z powodzeniem weszły do "rodziny europejskiej", naocznie świadczy o tym, że dobre zmiany w krajach, które powracają do zdrowia po komunizmie możliwe są tylko dzięki jakościowej odnowie elit.
Zapewne dla Ukrainy najbliższym przykładem jest Polska, dla której od razu po odzyskaniu niepodległości oczyszczenie komunistycznych partyjnych kadr było jednym z priorytetowych zadań.
Jednak nie mniej ważnym kierunkiem działań było uporządkowanie struktur siłowych. W 1989 roku funkcjonariusze służb specjalnych Rzeczpospolitej Polskiej, pragnący nadal tam pracować, mieli odbyć tak zwaną weryfikację, która ujawniała, czy uczestniczył ten pracownik w bezprawnych działaniach w ciągu całej swojej służby. Ci, którzy zrezygnowali z weryfikacji, automatycznie tracili pracę. Postawienie akcentu na oczyszczeniu służb specjalnych miało miejsce także w Czechach: ustawa o lustracji dotyczyła w pierwszej kolejności tajnej policji, agentów, nieetatowych funkcjonariuszy tego resortu, a w mniejszym stopniu pracowników etatowych, w szczególności w sferze zwiadu.
Wynik przeprowadzonej pracy jest oczywisty, dziś te wschodnioeuropejskie kraje mogą śmiało chwalić się rozwiniętymi instytucjami demokratycznymi i odczuwalnym obniżeniem poziomu korupcji.
Niestety, nie można powiedzieć tego wszystkiego o państwach postradzieckich (z wyjątkiem krajów bałtyckich). Niestety, wśród oficerów Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego, którzy zaczynali służbę jeszcze w czasach ZSRR, dotychczas popularna jest opinia, że byli pracownicy KGB nie istnieją... Zagrożenie dla teraźniejszych krajów byłego ZSRR kryje się nie tylko w starych kadrach, które dożywotnio przykleiły się do najważniejszych stanowisk w państwie, lecz także w młodym, późnoradzieckim pokoleniu "kagebistów", którzy zaczęli stopniowo przenikać do kręgu elity rządzącej i biznesowej tuż po uzyskaniu niepodległości przez wspomniane kraje.
W ciągu swej najnowszej historii Ukraina co najmniej dwa razy miała możliwość przeprowadzić sterylizację radzieckiego dziedzictwa administracyjnego. Oczywiście, za idealną szansę można uznać 1991 rok, zakazano działalności Kompartii za jej udział w puczu moskiewskim. Powtórnie szansę na oczyszczenie władz i służb specjalnych otrzymaliśmy po pomarańczowej rewolucji, kiedy na fali społecznej euforii można było śmiało przeprowadzić amputację tego nowotworu. I jeśli administracyjną lustrację - ze względu na brak kontrelity - rzeczywiście, można uznać za kwestię dyskusyjną (brak klasy nowych skutecznych managerów, niezwiązanych z byłymi władzami, zarówno wtedy, jak i teraz), to pozostaje tajemnicą, dlaczego chociaż nie spróbowano dokonać potrzebnych reform konkretnych służb specjalnych.
Dzisiejsza Służba Bezpieczeństwa Ukrainy na wszelkie sposoby pragnie demonstrować swoją demokratyczność, zaprzecza jakiemukolwiek dziedzictwu po KGB i pretenduje niemal do roli „sumienia narodu". To wszystko wygląda co najmniej obłudnie. Cóż mówić o całej strukturze, jeśli nawet osoba dzisiejszego kierownika SBU, który stara się wejść w rolę pierwszego "nieczekistowskiego" szefa resortu, wywołuje wiele wątpliwości. "Nie mając żadnego stosunku do KGB pan Walentyn zapewne całkiem przypadkowo okazał się teściem legendarnego Stepana Muchy, nie tylko potężnego "gebisty", lecz także, swego czasu, kierownika ukraińskiego KGB. Jaskrawym świadectwem wyczynów krewnego dzisiejszego pełniącego obowiązki kierownika SBU jest chociażby taki znany epizod, gdy kierownik ukraińskiego KGB Stefan Mucha "zląkł się" przed ogłoszeniem kierownictwu Ukrainy informacji, przygotowanej przez funkcjonariuszy służby specjalnej o możliwym zagrożeniu na elektrowni atomowej w Czarnobylu jeszcze przed awarią i ta informacja przez pięć miesięcy leżała "w sejfie".
Taką "solidną" rodziną Walentyna Naływajczenki można wyjaśnić liczne luki i zagadki, którymi obfituje jego biografia. Jak pisze wydawanie internetowe "Obkom", "...autobiografia Walentyna Naływajczenki nie zawiera żadnej wzmianki o działalności na początku lat 90. Jeżeli chodzi o dostępną w Internecie biografię, to w niej też można znaleźć dużo ciekawego: posiadacz "czerwonego" dyplomu wydziału filologii na Uniwersytecie Kijowskim im. T.Szewszenki z przyczyn niewiadomych idzie pracować na prowincję, do przedsiębiorcy prywatnego w Zaporożu. Wkrótce Naływajczenko robi nadzwyczajnego tryka - i oto jest on już drugim sekretarzem ministerstwa spraw zagranicznych Ukrainy, po upływie pewnego czasu - konsulem generalnym w USA. Kontynuacja kariery dyplomatycznej - i znów niespodziewany tryk - do kierownictwa SBU".
Dziennikarz Wadim Dołganow wprost objaśnia "gnuśnienie" perspektywicznego specjalisty w Zaporożu tym, że "praca w przedsiębiorstwie" jest po prostu banalną fikcją. Powołując się na swoje źródła, Dołganow stwierdza, że we wskazanym okresie Naływajczenko odbywał szkolenie w słynnej szkole specjalnej nr 101, obecnej akademii FSB, a kolejne niesamowite wzloty kariery to postęp przy pomocy innych "współczujących" towarzyszy.
Jego słowa znalazły potwierdzenie w niedawno udzielonym dla gazety Moskiewska Prawda przez ekspułkownika, byłego funkcjonariusza KGB ZSRR Imanbajewa wywiadzie. Przytoczymy kilka cytatów: "- Absolwenci Wyższej Szkoły KGB ZSRR (to dzisiejsza Akademia FSB) teraz są wszędzie. Nie tylko w Rosji, lecz także w wielu krajach, będących kiedyś republikami Związku. Ktoś stoi na czele dużych banków, ktoś przedsiębiorstw, wielu chłopaków dosłużyło się do poważnych stanowisk rządowych. Szerzą się pogłoski, że kierownik Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Walentyn Naływajczenko kiedyś uczył się na tej uczelni... Walentyn według swojego pierwszego wykształcenia jest filologiem. Poważny chłopak, doskonale włada fińskim i angielskim, jak gdyby całkiem niegłupi i uczciwy...
...- Walentyn jest rusofobem?! (Śmieje się). Jeśli nie zawodzi mnie pamięć, języka ukraińskiego nauczył się znacznie później, niż fińskiego... Zresztą, nie będę komentować jego pracy na stanowisku szefa służby bezpieczeństwa kraju sąsiadującego. Powiem tylko, że świat naprawdę śmiał się nie z niego, a z Ukrainy. Wasza prasa oskarżała go: gdyby, ujawnił wszystkich przyszłych nielegalnych emigrantów. Ale przecież to są ukraińscy emigranci, nie rosyjscy. Nie trzeba ich mylić. Naszych nikt nie wykrywał i nigdy nie będzie wykrywać. A Walentyn Naływajczenko robi tylko to, co mu każą".
Rzecz jasna, przytoczone, w całości, oparte na ogólnie dostępnych źródłach informacje nie są wcale "aktem oskarżenia" kierownika SBU. Oczywiście, że w każdym demokratycznym kraju nawet jedna dziesiąta tego, co zostało powiedziane, wystarczyłaby do zwołania specjalnej komisji i rzetelnego zbadania sprawy. Niestety, dziś ukraińskie społeczeństwo raczej nie jest gotowe do adekwatnej reakcji nawet na proste wezwania stawiane bezpieczeństwu narodowemu. W związku z tym, chciałbym się zwrócić się do obecnego przewodniczącego SBU, który tak zacięcie broni swojego image'u demokraty i patrioty i zaapelować, by osobiście zainicjował lustrację własnej osoby, zdementował napady "złych języków" i najważniejsze - stworzył precedens badania biografii urzędnika, uruchomiając w ten sposób czynny mechanizm oczyszczenia systemu. Nie słowem, a czynem.