Leopolis multiplex
Dobrowolna lub wymuszona zależność badaczy historii i kultury od reżimów państwowo-politycznych oraz dominujących doktryn politycznych, częsty brak odpowiedzialności intelektualistów za powiedziane i napisane przez nich, wykreowały w świadomości przeważającej części lwowian (w tym byłych) masę stereotypów o tym mieście.
Różni historycy „narodowi", aby nie przegrać w wyścigach narodowościowych, usiłują uzasadnić swoje „mononarodowościowe" prawo do miasta, i dlatego zaczynają prawie od ustanowienia etnicznej przynależności mamutów, które zamieszkiwały terytoria współczesnego Lwowa. Bez wątpienia, znajomość historii pomaga lepiej zrozumieć dzisiejszy Lwów, który istotnie się różni od Lwowa pod władzą książąt, królów, cesarzy lub pod wadzą radziecką. Jednak ciągłe sięganie po argumenty do historycznej przeszłości także mieści swoje zagrożenia. Największe z nich polega na niebezpieczeństwie ugrzęznąć w konfliktach przeszłości albo przenieść je na dzień dzisiejszy.
Niepokoi mnie to, że większość lwowskich polityków przeważnie wykorzystuje temat przeszłości i nie bardzo przejmuje się codziennymi problemami miasta i regionu. Ale co zrobić, kiedy podobny obłęd opanował całe państwo. A lwowianie? - Jedni uparcie nie zauważają codziennej rzeczywistości, inni żyją we władzy bajek i legend, przekazywanych od pokolenia do pokolenia.
W władzy stereotypów
Śledząc rozmaite lwowskie fora, wysnuję następujący wniosek - albo dzisiejszy poziom wykształcenia jest bardzo niski, albo aktywni ludzie naszego społeczeństwa świadomie przebywają we władzy brodatych stereotypów. Podkreślam podczas forów to, że właśnie tam ludzie incognito wyrażają to, o czym myślą, i podają przekonujące dla nich argumenty. Naukowcy i politycy podczas przemówień publicznych mają dużo tabu i mówią tylko o tym, o czym „należy".
Otóż, jak wygląda Lwów w wyobrażeniach ukraińskojęzycznych forumowiczów? Lwów - to pradawne ukraińskie miasto, do którego od czasu do czasu przychodzili różni wojownicy, następnie okupował go polski król, i Polacy gnębili lwowian. Lwowianie zawsze pragnęli wyzwolenia narodowego i rozbudowy swego niepodległego państwa. Życie wszystkich pokoleń lwowian było podporządkowane jednej idei - budowania niepodległego państwa ukraińskiego, gdyż mieszkańcy miasta zawsze byli najbardziej świadomymi Ukraińcami. Proklamacja Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej jest niezaprzeczalnym świadectwem absolutnej ukraińskości Lwowa, a bolszewicy, którzy okupowali miasto w 1939 roku, skierowali główne ostrze represyjnej polityki przeciwko Ukraińcom. „Sowieci" niszczyli ukraińską miejską kulturę Lwowa, ciągle upośledzając wszystko, co jest ukraińskie.
W takich wyobrażeniach nie ma miejsca nawet dla szerszego spojrzenia na przeszłość, nie mówiąc już o jakimś alternatywnym pomyśle. Podobna teleologia panuje w świadomości masowej dzisiejszych mieszkańców Lwowa. Nawet w pracach profesjonalnych historyków nie często można natrafić na myśl, że Lwów zawsze był rozmaity, i jego wyjątkowość właśnie polega na jej wielostronności.
Nie wiadomo dlaczego, ale historyk Józef Bartłomiej Zimorowicz nie bał się pisać o mieście jako o Leopolis triplex (potrójnym), a współcześni historycy, napisawszy tezę o tym, że we Lwowie do 1939 roku przeważnie mieszkali Polacy i Żydzi, koniecznie mają zrobić przypis, że miasto zostało założone przez ukraińskiego księcia Daniela, a polski król Kazimierz go zdobył. Takie podejście świadczy o tym, że nawet intelektualiści przebywają we władzy narodowych paradygmatów oraz usiłują uczynić użytkowymi swoje badania naukowe, uzasadnić przy pomocy „historycznego prawa" swój dzisiejszy status i odciąć jakiekolwiek odwetowe żądania.
Z punktu widzenia „bojowników ideologicznych" oni maja rację, ale taki stan rzeczy był charakterystyczny da XIX-XX wieku. Dzisiaj oczywistym jest to, że żaden rewanżyzm ze strony sąsiadów nam nie grozi, i my już nie jesteśmy w pierwszych szeregach walki narodowościowej o nasze miasto. Do czego prowadzi takie podejście w traktowaniu przeszłości? A la guerre comme à la guerre: trzeba popierać swoich (nawet, gdy oni piszą absolutne głupoty), swoim należy wybaczyć (nawet oczywiste kłamstwo, gdyż jest to ważne dla sprawy), trzeba trzymać obronę i nie przyznawać żadnej racji rywalowi.
Aby uniknąć podobnych sytuacji, należy ośmielić się pisać o założeniu Lwowa, nie delegując królowi Danielowi świadomości narodowej na współczesnym poziomie, nie traktować ówczesne relacje dynastyczne jako stosunki pomiędzy współczesnymi państwami narodowymi, nie przenosić dzisiejsze układy partyjno-polityczne na ówczesną politykę. Należy pamiętać, że stopień narodowej samoświadomości lwowian w różnych czasach był różny i że etniczne pochodzenie odgrywało o wiele mniejszą rolę, niżeli przynależność religijno-konfesyjna. Trzeba pojmować ludność miasta w całej jego wielostronności, a do połowy XIX wieku w całej jego apolityczności (okres polityki powszechnej zaczyna się w 1848 roku). Wcześniej polityka była sprawą elit, i szerokie masy nie były w nią wciągnięte. I nawet naszą przeszłość nowych czasów powinniśmy rozpatrywać przez pryzmat różnych orientacji, w tym narodowych.
Bez znajomości tego, że wśród Ukraińców Galicji do lat 80. XIX wieku dominowały nastroje rusofilskie, nie zrozumiemy „cuda" pojawienia się bardzo gwałtownego wzrostu ukraińskości w Galicji. Bez uświadomienia tego, że Ukraińcy stanowili mniejszość w porównaniu do Polaków i Żydów we Lwowie do 1939 roku, nie pojąć, dlaczego Zachodnioukraińska Republika Ludowa istniała w tym mieście tylko 21 dzień. Jak nie rozumieć tego, że Lwów był nie tylko Piemontem ukraińskim, ale także polskim. Ciężko pojąć sakralne znaczenie Lwowa dla osób o różnej orientacji narodowej, jeśli nie pamiętać, że chodzi o stolicę wszystkich greko-katolików.
„Okupanci"
Teraz zbliżamy się do najbardziej skomplikowanego etapu - czasu „okupacji". Jeśli będziemy traktować wydarzenia 1939 roku jako okupację (co teraz jak mantrę, powtarzają wszyscy historycy historii narodowych), warto wiedzieć - oficjalnie sowieci przyszli „ratować braci-Ukraińców z polskiej niewoli, aby zjednoczyć ich w jedynym Ukraińskim państwie radzieckim". Termin „okupacja" prawidłowo był wykorzystywany przez polskich historyków, gdyż odnośnie Polski było to agresywne zawładnięcie jej terenów przez inne państwo. Ukraińcy „zapominają", że oni nie mieli nawet autonomiczności narodowej w składzie międzywojennej Polski i tak naprawdę pożyczają od Polaków termin „okupacja".
Dla sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że sowieci zajęli w wyniku agresji terytorium Ukrainy Zachodniej, dołączywszy go do ZSRR i później te „zjednoczone" tereny stały się nietykalną granicą współczesnej Ukrainy, która uzyskała swoją niepodległość w 1991 roku.
Pierwszy reżim radziecki usiłował na wszelkie sposoby zademonstrować „ukraińskość" zajętych terytoriów: wówczas ukrainizowano oświatę, w tym uczelnie wyższe, zmieniano szyldy i tak dalej. Ale nie trzeba zapominać o tym, że wszystko to było skierowane na sowietyzację Lwowa i że pierwsze represje były skierowane przeciwko polskiej arystokracji oraz żydowskim przemysłowcom, że kolejnymi byli ukraińscy aktywiści. Ukraińscy historycy powinni być odważni do końca i nie chować się za terminami „bolszewicy", „moskale", a stanowczo zeznać, iż Ukraińcy ze Wschodu, których w szeregach Armii Radzieckich było sporo, nie wyrażali szczególnej solidarności z miejscowymi Ukraińcami, natomiast zawsze demonstrowali przewagę idei komunistycznych nad zestarzałymi narodowymi.
Wojna rozdzieliła po stronach różnych biegunów mieszkańców Lwowa, nadzieliła ich rolami „kata" i „ofiary". Otóż, trzeba mieć szczególną odwagę, aby, opisując ten okres, nazywać zabójców ludności cywilnej przestępcami (nawet gdy walczyli o „świętą sprawę"), a nie wyrażać z nimi w żadnym przypadku solidarności narodowej. Dlatego, dopóki tragedia lwowskich Żydów lat 1941-1944 nie stanie się także tragedią współczesnych Ukraińców, dopóki nie weźmiemy do świadomości cierpienia lwowian-Polaków z powodu utraty rodzimego miasta, domu i nabytego przez pokolenia majątku, nie próbując wejść w podobną sytuację, nie potrafimy pojąć całego skomplikowanego dziedzictwa, które otrzymaliśmy od historii.
Pamięć epizodyczna
Jeszcze jeden aspekt pamięci historycznej - to jej epizodyczność. Zwolennikom linijnych historycznych tradycji powiem, iż jestem całkiem innego zdania, jeżeli chodzi o to zjawisko. Za tradycję uważam naszą osobistą recepcję przeszłości.
Epizodyczność tego procesu jest oczywista. Po pierwsze, wybieramy z historii to, co „nasze"; po drugie, to, co najbardziej pasuje do nas współczesnych, ogłaszając przy tym nasze „wyjątkowe" prawo do tego lub innego spadku. Wszystkie podobne „budowania" tradycji tak naprawdę nic niczego nie mogą zaprzeczyć, aby dowieść, na ile są logicznymi konstrukcjami pewnej osoby albo pewnej grupy osób.
Spróbuję udowodnić swoją tezę na przykładzie najbardziej znanej wśród Polaków myśli o wyłącznej polskości Lwowa. Kilka lat temu grupa polskich dokumentalistów przyjechała do Lwowa, aby nakręcić film o tym, jak współcześni jego mieszkańcy nie pasują do tego miasta. Wywiad ze mną trwał ponad dwie godziny i zaczynał się moim retorycznym zapytaniem: czy dzisiejsi mieszkańcy Wrocławia, Brukseli czy Petersburga pasują do swoich miast?
Kilka katastrof europejskich ubiegłego stulecia doprowadziło nie tylko do olbrzymich ludzkich transferów, ale także do zniszczenia całych narodów lub grup socjalnych. Breslau z powodu przymusowego wysiedlenia mieszkańców do Niemiec otrzymało nazwę Wrocław. Nowymi jego mieszkańcami zostali lwowianie i Polacy z całej Galicji. Przesiedlenie odbyło się z zachowaniem całych instytutów społecznych i oświatowych. Powiedziałbym, że część Lwowa została przeniesiona w przestrzeni w nowe warunki.
W wyniku socjalistycznego zamachu stanu w Rosji z Petersburga stopniowo znikali arystokraci, szlachta, oficerowie, burżuazja - natomiast w pierwszych rzędach znaleźli się zdeklasowane elementy. Trzeba było, żeby minęły dziesięciolecia, aby wykreowały się nowe „proletariackie" elity miasta.
Co dotyczy Brukseli, ludziom, które znają się na dzisiejszej dualistycznej sytuacji Belgii, tylko przypomnę: było to kiedyś miasto flamandzkie, w którym jego mieszkańcy rozmawiali po francusku, i które obecnie pełni funkcję stolicy zjednoczonego państwa, gdzie całe dzielnice są zamieszkany przez czarnoskórych obywateli Belgii.
Moim polskim rozmówcom zaproponowałem swoisty eksperyment: wyobrazić sobie mapę miasta, ale zabrać z niej wszystko, co nie ma wyraźnie polskiego charakteru. W takim przypadku musielibyśmy zabrać ze Lwowa ulicę Ruską z cerkwią Zaśnięcia NMP oraz wieżą Korniakta, niepowtarzalną ulicę Ormiańską z jej katedrą, będącą wzorcem architektury, pozbyć się barokowej cerkwi świętego Jura, która majestatycznie wznosi się nad miastem. A jeśli zastosujemy „zasadę krwi", to katedra łacińska, która jest symbolem polskiej obecności we Lwowie, nie ma prawa istnieć, gdyż została zbudowana przez niemieckich budowniczych z Breslau. Polakami nie byli rzeźbiarz i architekt Hartman Witwer, Antoni Schimser, Paweł Rzymianin, Jan de Vitte, Jacopo Briano i wielu innych, którzy budowali i dekorowali nasze miasto. Otóż, Lwów bez rzeźb na Rynku (oraz większości tamtych budynków), kościoła Jezuitów i Dominikanów przypominałby ubogie prowincjonalne miasteczko.
Proszę sobie wyobrazić Lwów bez słynnej lwowskiej secesji, bez architekta Iwana Lewińskiego - nic wtedy nie pozostanie od znanej perełki.
Mogłoby się wydawać, że absurdalność takiego podejścia jest oczywista, ale kiedy robimy to w ramach konkretnego paradygmatu narodowego, wydaje się czemuś usprawiedliwionym i logicznym.
Nowi mieszkańcy starego miasta
Jeszcze o tradycji. Najlepiej pewną ciągłość historyczną można zobaczyć na przykładzie architektury. Mieszkańcy umierają, wyjeżdżają, mogą zostać deportowani, a kamienice pozostają.
Można tylko zgadywać, jak będą się zachowywać nowi mieszkańcy w nowym dla nich mieście. Albo uznają go za swoje i „udowodnią", że „sztucznie wybudują" historyczne prawo do niego, albo zaczną dopasowywać do swoich gustów i wyobrażeń. Najgorsze w tym procesie są próby nadać sobie wyłączne prawo definiować, kto może być spadkobiercą, a kto - nie. Dla takiego miasta, jak Lwów, to może być fatalne: z tego powodu, że jego ludność w wyniku II wojny światowej zmieniła się na 90%, i prawie wszyscy jego obecni mieszkańcy są nowymi.
Nostalgiczne wspomnienia o „tamtym Lwowie" są naszą osobistą sprawą. Ktoś przyjechał tu ze Stanisławowa, będąc małym chłopcem, i od tamtych czasów środowisko koleżanek jego babci na zawsze pozostało dla niego miarą lwowskości oraz wyrafinowanego stylu miejskiego życia. A ktoś urodził się tutaj po 1945 roku i uważa, że jego rodzice zdobyli to miasto dla niego, oddając swoją krew. Jeszcze inni uważają za podstawę swoje galicyjskie pochodzenie. Faktem pozostaje tylko jedno - większość dzisiejszych lwowian pochodzi z epoki radzieckiej. Udawać, iż nie wiemy, że Lwów został ukraiński właśnie po II wojnie światowej już dalej nie można.
Moją podstawową tezą jest następująca: wydostać się wreszcie z okopów, zrezygnować z etnocentrycznego pokazywania historii Lwowa, rozpatrywać jego wyłącznie jako „różnorodność" przestrzenną i czasową, a także uznać prawo każdego lwowianina do swej tradycji historycznej.
Informacja ZAXID.NET
Wasyl Rasewycz - historyk, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii, starszy pracownik naukowy Działu Historii Najnowszej Instytutu Ukrainoznawstwa im. W. Krypiakewycza Narodowej Akademii Nauk Ukrainy.
Zajmuje się badaniem pamięci zbiorowej i świadomości historycznej, procesów nacjonalizacji religii oaz sakralizacji narodu na przykładzie Galicji Wschodniej.
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryny Duch