Modny Mamaj
Ponad rok temu, oglądając w Muzeum Narodowym we Lwowie ekspozycję, w rozmowie z jedną z jego pracowników usłyszałam, że lwowianie bardzo rzadko odwiedzają wystawy. Zdecydowana większość tych zwiedzających to turyści i studenci, dla których w salach muzeum często przeprowadzane są zajęcia.
Pesymistyczna przedmowa
Pracownik muzeum opowiedziała mi, że nie raz z ciekawością przysłuchiwała się temu, o czym opowiadają studentom, gdyż, mając wykształcenie techniczne i przez całe życie pracując w swoim zawodzie, wcale nie odczuwała potrzeby zainteresować się sztuką, i tylko po objęciu stanowiska w muzeum uświadomiła sobie, jak wiele straciła i zdecydowała się nagonić to, wypożyczając książki z historii sztuki od pracowników naukowych muzeum. Z gorliwością neofity kobieta posłużyła mi za przewodnika, tłumacząc odmienności kijowskiej i charkowskiej szkół malarskich, opowiadając romantyczną historię o tym, jak Ołeksa Nowakiwśkyj rysował swoją przyszłą żonę jeszcze jako małe dziecko (właśnie to płótno znalazło się wśród zaprezentowanych obrazów wspomnianej ekspozycji), i muszę się przyznać, że wiele z tego, co usłyszała, było dla mnie nowością. „Lwowianie mają takie bogactwo i nawet nie wiedzą o nim", - słusznie zauważyła kobieta.
Innym razem byłam zdziwiona, kiedy w galerii „Rawłyk" dyżurny spytał, czy jestem ze Lwowa, i usłyszawszy pozytywną odpowiedź, powiedział, że bardziej, niż turystom lubi coś opowiadać właśnie miejscowym mieszkańcom, gdyż nie często odwiedzają galerię. Co do kościoła jezuitów, przeważnie turyści mają chęć powędrować po jego tajemniczym podziemiu. On był taki zachwycony, że zorganizował nam z córką interesującą ekskursję po podziemiu i nawet nic z nas nie wziął.
Czy lwowianie naprawdę tak mało interesują się sztuką? I dla kogo wtedy pracują współcześni malarze i z dziesięć salonów artystycznych i galerii? Nie ma proroka w swojej Ojczyźnie, a jednak.
Spacer po lwowskich galeriach i wizyta do Zielonej Kanapy
Cieszy to, że we Lwowie pojawiają się nowe salony artystyczne i galerie. Fachowcy biznesu artystycznego Lwowa, którzy wzorują się na miastach innych krajów europejskich, gdzie podobne galerie i salony tworzą całe ansamble uliczne, uważają, że z czasem we Lwowie będzie co najmniej 40 galerii i salonów, a na razie jest ich ponad dziesięć. I nawet jeśli nie jesteście państwo turystami, a wiecznie zapracowanym, zabieganym i zmęczonym mieszkańcem słynnego miasta, to jak wynika z teorii wiarygodności, przebiegając ulicą Ruską, macie państwo szans zajrzeć na moment do galerii Gerdan lub Chaos, na Wałowej oczywiście zwrócicie uwagę na Muzeum Idei, na placu Rynek znajduje się z kolei galeria wojskowego uniformu czy „ART 11", a na Ormiańskiej jest szansa trafić jeśli nie w półmrok „Dzygi", to do „Zelenej kanapy" i dziwić się zamkowi, który widać na drzwiach galerii LNAM „Pory roku". Skręcając do wernisażu, zobaczycie na Teatralnej kolejną małą (nawet bardzo ciasną) oazę artystyczną - salon artystyczny „Sływka", a przy ul. Łesi Ukrainki można zajrzeć do najmłodszej lwowskiej galerii „LvivArt", która została otwarta w ostatni dzień maja.
Jeśli chodzi o mnie, według inercji okazałam się w „Zielonej kanapie", ponieważ przez ostatnich sześć miesięcy starałam się odwiedzać każdą nową wystawę, a jeśli to się udawało, oglądałam obrazy na stronie internetowej galerii.
Co proponują miłośnikom sztuki współcześni lwowscy malarze, jak „wyglądają" na tle artystów kijowskich i zagranicznych i na ile aktywnie lwowianie „konsumują" sztukę współczesną, zapytałam współwłaścicielki galerii malarza-konserwatora Ołesi Domaradzkiej. „Oczywiście, jest pełna charakterystyka szkoły - niezależnie od tego, czy to lwowska Akademia Sztuk Pięknych, czy kijowska, czy Charkowska, ale to podstawy, na której artysta ma stać się dobrym fachowcem. W porównaniu, na przykład, do Użhoroda, malarze są bardziej radykalni, bardziej barwiści, niżeli lwowscy; Charków ma lepszą plastyczną szkołę rysunku; kijowianie najlepiej rozwinęli technikę akwareli i inne techniki. Lwowscy malarze nie są nowatorami według swej natury. Oni nie starają się znaleźć coś nowego, a raczej znajdują swój styl, zainspirowany ukraińskimi motywami".
Jednak i sami lwowianie nie są przygotowani do przyjęcia tego nowatorstwa, ponieważ mieszkaniec Lwowa, według Ołesi Domaradzkiej, to „obywatel, nie znający sztuki dwudziestowiecznej", gdyż radzieckie wykształcenie artystyczne praktycznie skreślało go. Właśnie dlatego nawet „Pinczuk ArtCenter", prezentując krów w formalinie czy obrazy z much, nie robi właściwie nic nowego gdyż już w latach 50-ch już istniała, na przykład, sztuka stresh, która polegała na tworzeniu ze śmieci, prawdziwymi nowatorami byli artyści lat 50-60-ch", - uważa Ołesia. Jednak, jak wynika z jej słów, lwowian jednak łatwo jest zdziwić i zaintrygować, co pokazała kiedyś erotyczna wystawa, gdzie „erotyka była bardzo słabo postrzegalna, ale dla lwowian to już była otwartość".
Gospodyni galerii podczas otwarcia tej wystawy częstowała zwiedzających bardzo erotycznymi pierniczkami, i słusznie zauważyła, że sztuka może i szokować, i dziwić, główne jej zadanie - nie pozostawiać ludzi obojętnymi. Malarka uważa za duży minus dla Lwowa to, że tutaj prawie nie ma rezonansowych wystaw sztuki klasycznej, jak, na przykład, w Muzeum Narodowym w Kijowie, gdzie pokazywano Goyę, Picassa. „Brak również wystaw, które pokazywałyby szerszy kontekst, na przykład, rzeźby Archypenki, - podkreśliła Ołesia Domaradźka. - Jak zawsze, wszystko zależy od środków finansowych, trudności transportu podobnych ekspozycji, ich ubezpieczenia".
Co się tyczy imion, które są bardzo znane we Lwowie, O. Domaradźka podkreśliła, że cudzoziemcy, interesujący się sztuką ukraińską dobrze znają grafikę Bohdana Soroki, Romana Romanyszyna, Serhija Sawczenki, znanego na całym świecie rzeźbiarza i grafika Ołeha Denysenki i Ołeha Dawydenki: „Lwowska szkoła uważana jest na Ukrainie za bardzo popularną. Tak, więc, na międzynarodowej wystawie artystycznej Art.-Kijów prawie jedna trzecia ekspozycji często jest zaprezentowana przez lwowskich malarzy. W Odessie jest bardzo interesująca Galeria Morska, a na jej stronie - połowa artystów ze Lwowa. Tak samo jest w Kijowie - około połowy malarzy są ze Lwowa. Ich technikę da się poznać - pracują klasycznie, jak artyści o wysokim poziomie".
Galerie wirtualne i realne
Spośród lwowskich galerii sztuki współczesnej swoje strony internetowej w Internecie mają „Dzyga", Muzem Idei, „Zielona kanapa" oraz :LvivArt", przy czym tylko dwie ostatnie - to wirtualne galerie w „czystej postaci". „LvivArt" najpierw istniał ok. roku jako wirtualna galeria, popularyzująca obrazy lwowskich malarzy i realizująca je zarówno na Ukrainie, jak i za granicą. Gdzieś w tym czasie znalazłam ją w Internecie, a niedawno odwiedziłam realną galerię, która przyjemnie zachwyca swoim projektem estetycznym, opracowanym przez kierownika artystycznego Julii Skop, która jest projektantem z wykształcenia. „Właśnie dzięki stronie Internetowej powstał pomysł stworzenia galerii, bo przecież realne jest ciekawsze, niż wirtualne", - uważa kierownik artystyczny. W zdobieniu galerii, jak i, zresztą, w opracowaniu strony Internetowej, wykorzystano pracę Oresta Skopa, wykonaną specjalnie dla galerii, a swoistym rodzynkiem jest duży fotel skórzany z ciśnieniem autorstwa Ihora Kopczyka. Obrazy malarza na skórze są bardzo pracochłonne, bo najpierw on rzeźbi po drzewie, a następnie wyciska rzeźbę na skórze. „Jednak taka praca może zająć cały rok", - wytłumaczyła Julia, dodawszy, że podobnie do Oresta Skopa może rysować jednego swego Mamaja pół roku.
Mamaj - to ikoniczny obraz kozaka-bandurzysty - zajmuje jedno z czołowych miejsc w ukraińskiej ludowej sztuce malarskiej. On - żołnierz, symbol walk wyzwoleńczych i siły duchowej narodu ukraińskiego. W dorobku twórczym Oresta Skopa jest już ponad dwieście obrazów, poświęconych kozakowi Mamajowi. Dlatego, że malarz ma na celu stworzyć trzysta obrazów, żeby uczcić pamięci takiej samej liczby bandurzystów, kobzarów i lirnyków, zamordowanych przez reżim Stalina na początku lat trzydziestych ubiegłego stulecia. A propos, właśnie wystawą obrazów z serii „Kozaków Malajów" rozpoczęła swoja działalność ta „najmłodsza" lwowska galeria. Interesującym jest to, że ona zdobyła popularność wśród przedstawicieli władz lwowskich. „Można powiedzieć, że dla przedstawicieli władzy Mamaj - to modne", - zaznaczyła Julia, dodawszy, że niektóre z tych obrazów już zostały wykupione mimo to, że są drogie (5 tys.) według lwowskich kryteriów.
Julia Skop podkreśliła, że lwowska sztuka, jeżeli chodzi o jej styl, jest bardziej etniczna i archaiczna, niżeli kijowska, a Lwów nakłada na obrazy prawie wszystkich malarzy pieczęć Lwowa.
Od razu rzuca się w oczy w galerii „LvivArt" to, że tutaj i projekt, i oświetlenie, i reprezentacja obrazów - wszystko „pracuje" na stworzenie odpowiedniego humoru. Tak, kiedy po raz pierwszy weszłam do galerii, Lwów za oknem przypominał o obrazach Petra Sypniaka z jego prześcieradłem deszczu, rozmytymi na nim sylwetkami przechodniów oraz jaskrawymi plamami parasolek, a w środku brzmiała muzyka Mozarta, która wraz z poezją Antonycza inspirowała pracę malarki Olhy Fedoruk, pracując nad cyklem obrazów, wystawionych wówczas na ekspozycji. „Obrazy tej malarki są nazywane kolorowymi symfoniami, - wytłumaczyła Julia Skop. - Tutaj odczytujemy filozofię „Gry szklanych paciorków" Hesse, w każdej dziedzinie możemy zobaczyć co innego: w malarstwie - muzykę, w muzyce - poezję. W ten sposób każdą wystawę można wzmocnić.
Faktycznie, obrazy malarki, która już organizowała ekspozycje w Japonii, w Polsce, Chinach, Belgii i Włoszech brzmiały, promieniując energię, ciepło pastelowych kolorów. Ja długo wpatrywałam się w obraz pt. „Noc nad starym miastem", którego wirtualną kopię kilka dni wcześniej ściągnęłam ze strony i postawiłam na pulpicie. Co raz bardziej przekonuje się, że w zwykłym na pozór motywie architektonicznym malarka stworzyła jakąś mityczną rzeczywistość.
Bajkowy świat, albo Jak uniknąć wpadek „z gołą pupą"
Angażować dzieci do rozumienia piękna - sprawa dobra i korzystna, jednak, zabrawszy je ze sobą na ekspozycję malarstwa XVI-XVII wieków w Lwowskiej Galerii Sztuki ryzykujecie państwo znaleźć się w niezręcznej i prawdziwie kuriozalnej sytuację, co się przytrafiło pewnego razu mnie i mojej koleżance. Błąkając po salach z dużą liczbą klasycznych portretów, obrazów natury martwej, motywów religijnych i batalistycznych, dzieci w wieku 3, 4 lub 7 lat strasznie się nudziły, nie biegały i nie robiły hałasu tylko dlatego, że powstrzymywałyśmy je. W jakimś momencie zakaz został złamany: dzieci strasznie się ucieszyły, kiedy zobaczyły obraz z ogoloną kobietą. „Goła pupa, goła pupa", - wesoło powtarzały dzieciaki, ciągnąc nas do obrazu, który najbardziej przyciągnął ich uwagę.
By uniknąć podobnych ekscesów, dzieciom najlepiej byłoby zaproponować coś, co odpowiadałoby ich wieku. Tak, na przykład, salon artystyczny „Sływka" drugi rok pod rząd organizuje wystawę tematyczną „Bajkowy świat", na której prezentuje utwory „bajkowych malarzy" ze Lwowa i Kijowa, wśród których były nawet utwory małej 10-letniej malarki; tutaj można zobaczyć pantofelek, zgubiony przez Kopciuszka, rozrysowanego różnymi wzorami słonia, dziewczynkę ze sterowcem i bardzo samotnego rudego kota (gdzieś na samym dole obrazu, prawie w „stylu" Karlsona), na którego przez całe, dość niemałe płótno, padał mocny rybny deszcz (tak sobie wymarzył kot szczęście!).
Jakiż by to był świat bez przepięknych magodz Inny Iwasiuk, spośród których zaskakuje „kawowa czarownicza" - dotychczas można ją zobaczyć w „Sływce". Pyszna czekoladowa suknia, zdobiona „koralikami" z kawy, w ręku - worek z ziarnami kawy, ona bardzo dobrze pasowałaby do wnętrza jakiejś przytulnej kawiarenki. Inna Iwasiuk powiedziała, iż obecnie pojawiła się taka tendencja, kiedy ludzie zamawiają jej „łagodzę" na podobieństwo portretowe, dlatego Inna zawsze się przejmuje tym, czy spodoba się lalka tej osobie, której zostanie sprezentowana. Jakiś człowiek, który dostał w prezencie swego lalkowego bliźniaka, nawet przyzwyczaj się rozmawiać z nim po powrocie z pracy. Na ogół o „magodzach" albo o lalkach ze słomy dobrze wiedzą cudzoziemcy i traktują je jako coś rdzennie ukraińskie. O. Domaradźka dodała, że na pierwszym po rozpadzie ZSRR biennale Ukraina prezentowała właśnie lalkę ze słomy jako tradycyjną dla naszego kraju.
Można zaprowadzić także dzieci na ekspozycje, przygotowane specjalnie z okazji tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy, w których zawsze jest obecny element bajki, święta, a także - na wystawy Jewheniji Hapczynśkoji, Olhy Kwaszi i Wity Prociw, przecież nie darmo przepięknie ilustrują książki dla dzieci zarówno Hapczynśka („Liza i jej sny", „Po drugiej stronie lustra"), jak i Olha Kwasza („Każdemu po części"). One tworzą jasny i radosny świat, w którym dobrze się czują i dzieci, i zmęczeni codziennością dorośli. Nie możemy się również nie zachwycić obrazami całkiem młodej malarki Wikty Prociw, na których dziewczynka Sonia w koszuli nocnej posypia na parapecie w towarzystwie pięknego kota, albo mała hucułoczka Ksenia, albo bajeczna z kwiatkami mawka lub śmieszna Chinka z parasolem, na który pada kwiatowy deszcz.
Promocja
Chętnych obejrzeć ekspozycję w „Zełenij kanapi", zdaniem jej właścicielki, bywa od 60 do 200 osób dziennie. Są to głównie turyści-jedynacy (to znaczy, ci, którzy podróżują w dwójkę lub trójkę, a nie całą grupą), lwowianie, studenci, związani z środowiskiem artystycznym. Zwiedzających zachęcają, informując o nowych wystawach za pośrednictwem mediów, a także publikując i rozpowszechniając specjalne informatorym, reklamę w postaci t. zw. banerów. Co prawda, banery często kradną, a koszty ich są niemałe - 300 hrywien. „Nie wiem, dlaczego kradną: czy tak im się podobają, czy składają na podłodze", - uśmiecha się gospodyni galerii, a ja przypominam sobie śmieszną historię od Chagala, którą opisał w książce „Moje życie" - o tym, jak jednego razu, będąc jeszcze dzieckiem, nie mógł znaleźć swoich rysunków, i nagle się okazało, że mama wyścieliła nimi podłogę, bo były na twardym papierze.
Galeria organizuje promocję w kilku kierunkach, gdyż często tak bywa, że malarze eksponują swoje obrazy tutaj po raz pierwszy. „Następnego roku w lecie zaplanowano zorganizować pierwsze wystawy personalne pięciu młodych malarzy, i, być może, ktoś z nich stanie się odkryciem „Zełenej kanapy", - powiedziała Ołesia Domaradźka. Ona uważa, że w jej galerii na nowo siebie odkryli Anna Atojan, Olha Kwasza, Ołeh Hyżyj.
Natomiast „LvivArt" na razie nie może jeszcze pochwalić się dużą liczbą zwiedzających: w weekend przychodzi tutaj średnio 30 osób, a w dni powszednie - 20 i nawet mniej. Kierownik artystyczny Julia Skop mówi, iż zamierza reklamować galerię w pałacie filmowym „Kinopałac", w sieci restauracji „De mangiaro" oraz w hipermarkecie „Skrynia". Ona uważa, iż sztuka staje się coraz bardziej popularna, i nawet jeśli ludzie od razu nie bardzo znają się na niej, to, mając możliwość kolekcjonować, interesować się, stopniowo się rozwijają. „Lwów się rozwija pod tym względem", - przekonuje Julia, która spodziewa się na stuprocentowy sukces działalności „LvivArt". Ona nawet zaryzykowałaby zorganizować jakąś wystawę wbrew estetyce i uważa, że zostałaby pozytywnie odebrana, przede wszystkim wśród młodzieży. Zresztą, zamierza pracować w różnych kierunkach, ale zawsze starać się robić wszystko na najwyższym poziomie.
Moim zdaniem, na sukces galerii ma dość duży wpływ intensywna, 2-3 tygodniowa zmiana ekspozycji. Właśnie to jest możliwością pokazać nowe prace już znanych malarzy, zaprezentować nowe imiona, a także przyciągnąć zwiedzającego, który co najmniej raz już był w galerii, aby pokazać coś nowego, a tych, którzy są jeszcze bardziej zainteresowani - informować, bo są tacy, którzy przychodzą obejrzeć każdą wystawę, a są także ci, którzy przychodzą, aby zobaczyć obrazy jednego malarza, jak, na przykład, Hapczyńską. Sypniaka czy Rezniczenków. W obu wspomnianych galeriach plan ekspozycji jest rozpisany daleko na przód, na sześć miesięcy, a nawet na rok, jak w „Zełenij kanapie" (na stronie galerii już można się dowiedzieć, czyje obrazy są eksponowane do następnego lata).
Wizja historyka sztuki
Lwowski historyk sztuki Wita Susak uważa, że pojawienie się we Lwowie galerii artystycznych świadczy o początku tworzenia w mieście normalnego środowiska artystycznego ze wszystkimi jego typowymi składowymi. „Galerie pracują z myślą o rozwój sztuki, ale, oczywiście, muszą zadbać również o stronę komercyjną, i nie tylko aby „wyżyć", ale by normalnie funkcjonować, - zaznaczyła historyk sztuki. - To normalny proces, i prywatna własność pozwala wybierać tę lub inną specjalizację odpowiednio do gustu właściciela. Ktoś propaguje-proponuje-sprzedaje utwory abstrakcyjne, a w innym miejscy można kupić obraz z takim widokiem, jaki widzieliśmy u impresjonistów, a gdzie-indziej można zobaczyć ostatnie eksperymenty młodych autorów. Ważne jest to, aby galerie i ich specjalizacje się różniły, aby istniała możliwość wyboru.
Wśród galerii, które próbują prowadzić swoją własną politykę, Wita Susak wyodrębniła „Dzygę", „Gerdan", „Muzeum idei" i „Zełeną kanapę". Co się tyczy perspektyw rozwoju, historyk sztuki uważa, że pod warunkiem normalnego rozwoju państwa i miasta liczba galerii będzie się zwiększać, i one będą się specjalizować na pewnych prądach artystycznych.
Najbardziej znanymi spośród lwowskich artystów, zdaniem Wity Susak, jest Medwid, Maksymenko, Bażaj, Bohusławśkyj i ci, którzy brali udział w projekcie „reanimacja".
Na pytanie, na ile lwowianie są aktywnymi konsumentami sztuki, Wita Susak odpowiedziała: „Wszystko jest względne na tym świecie, oczywiście, są aktywniejsi pod tym względem w porównaniu do mieszkańców Mariupola czy jakiegoś innego miasta, ale z drugiej strony oni znacznie ustępują „swoją aktywnością" mieszkańcom Warszawy, nie mówiąc już o Londynie czy Nowym Jorku".
Co dotyczy lwowskich kolekcjonerów sztuki współczesnej, Wita Susak zaznaczyła: „Jest ich o wiele mniej, niż kolekcjonerów dzieł Trusza, Selskiego czy dawnych ikon. Rozkosz inwestować we współczesną sztukę, kiedy nie wiadomo, kto jutro zostanie „Truszem", a kto „Selskim", mogą pozwolić sobie tylko bogate i ryzykowne osoby, które mają sentyment do sztuki współczesnej. Czy wiele Pani takich spotykała? Ja nie. Pinczuk, być może, ale ten nie ryzykuje, kupuje tylko utwory znanych na świecie autorów. Ale na tle mody na kolekcjonowanie w Ukrainie, w Kijowie są ludzie, którzy się interesują i kupują obrazy lwowskich malarzy. Ostatni przykład - wystawa „Lwowskiej szkoły" w Muzeum Współczesnych Sztuk Pięknych Ukrainy. To muzeum jest prywatne, jego właściciel nabył obrazy wielu lwowian. Na ile wiem, kijowska galeria „Karaś" współpracuje z W. Bażajem, J. Onuch, interesuje się twórczością A. Sahajdakowskiego i O. Turiańskiej, ambitne plany ma galeria P. Hudimowa..."
Obraz... na wypłatę. Zamiast wniosków
Ołesia Domaradźka opowiedziała, że czasopismo artystyczne „Aura" składa ranking najbardziej „sprzedawanych" malarzy, i lwowianin Serhij Sawczenko i Mychajło Demciuch zajmują na tej liście pierwsze pozycje. Oczywiście, nabyć dzieła sztuki bardziej znanych autorów mogą sobie pozwolić osoby bogate. Z „najdroższych" malarzy, którzy mieli swoje ekspozycje w „Zełenej kanapie", byli Serhij Sawczenko i Serhij Rezniczenko, a z „naj-najdroższych" - Jewhenija Hapczyńska. Średnia cena obrazu lub rzeźby stanowi 750 dolarów.
Podsumowując pierwszy rok istnienia galerii, Domaradźka wyjaśniła, że 50% kupionych dzieł sztuki nabyli lwowianie, 30 - kijowianie, resztę - mieszkańcy innych miast i cudzoziemcy.
Malarz nie lubi, kiedy jego obraz kupują „na prezent", - powiedziała Ołesia. - Ale jeśli chodzi o prawdziwych miłośników sztuki, on może nawet zrobić obniżkę, a nawet oddać płótno w długoterminową wypłatę. Tak, jesteśmy świadkami jednej romantycznej historii. Jednej miłośniczce twórczości Niny Rezniczenko podczas wystawy autorskiej bardzo się spodobał obraz, przedstawiający tulipany. Mąż tej pani zechciał zrobić jej niespodziankę - wypłacił od czerwca po grudzień 900 dolarów, po czym sprezentował go żonie na urodziny. Często obrazy są odkładane na kilka miesięcy".
Od razu przypomniały mi się obrazy Niny Rezniczenko, które bardzo mi zaimponowały - jej niezwykłe kobiety w ultramarynowym „Chińskim nokturnie" oraz „Kaligrafi", „Kwiaty dla Debussi" czy nocna „Praga" - często otwieram stronę malarzy, aby po raz kolejny obejrzeć ich dzieła. A jeszcze przypomniałam o jednej mojej przyjaciółce, która marzy o obrazie Hapczyńskiej, która jednak, jak zapewnia Ołesia Domaradźka, nie da się wypłacić na raty.
Tak czy inaczej, jeśli ktoś bierze na raty komputer, pralkę, lodówkę czy samochód, nie jest wykluczone, że pod warunkiem wielkiego marzenia codziennie widzieć ulubione płótno, zgodzi się płacić za niego. Bo za każdą satysfakcje należy płacić. Tym bardziej - za utwór artystyczny, który zawsze będzie darować pozytywną energię i rozkosz.
Zdjęcie ze strony www.lvivart .com
Tłumaczenie z ukraińskiego Iryny Duch