O problemach ukraińskiej neutralności
Pod "ratowniczym" natowskim parasolem pragniemy schować się przed samymi sobą, przed swoim własnym podzieleniem i brakiem pryncypiów... Ale czy obroni NATO Ukrainę przed Ukraińcami?
Ukraiński obywatel ma sporo trudu, aby dokonać świadomego wyboru w kwestii integracji euroatlantyckiej swego kraju. Apelując do najciemniejszych przesądów postradzieckiej atmosfery, oddychając nienawiścią do wszystkiego, co ukraińskie, aktywiści antynatowskiego obozu operują debilnymi hasłami (na kształt „NATO gorsze od Gestapo), na ich czele stoją odpychające osoby typu Witrenko i Symonenki, Gracza i Kiczygina, Bogosłowskiej i Szufrycza, którymi kierują znane osoby kremlowskich lalkarzy Polityczne sabaty znanych „antynatowców" wywołują w świadomości normalnego człowieka reakcję sprzeciwu, chęć szybko uciekać od potwornej rzeczywistości, w której polityką się zajmują tacy ludzie i w taki sposób.
Jednak mimo propagandowej atmosfery dookoła, Ukraińscy mają poważne przyczyny krytycznie odbierać euroatlantyckie projekty swej władzy rządzącej. Zwróćmy uwagę przede wszystkim na sztuczność doboru przez rzeczników euroatlantyzmu przykładów dobrych skutków przystąpienia do NATO. Przecież w różnych czasach do „wysokich natowskich standardów" potrafili „dojść" także greccy „czarni pułkownicy", i autorytarna salazarowska Portugalia, a także konsekwentni w swoim europejskim wyborze dzisiejsi „rekruci" wspólnoty euroatlantyckiej, a nawet dość słabo rozwinięta Turcja, mająca, mimo 60-letniego natowskiego stażu, poważne problemy dotyczące praw człowieka i złudne perspektywy członkostwa w UE... Integracja w struktury natowskie, o której marzą przywódcy narodowo-demokratyczni i aktywiści organizacji społecznych, może mieć skutkiem raczej konserwację zadawnionych chorób społeczeństwa ukraińskiego, niżeli ich efektywne leczenie. Ponadto każdą integrację musi wyprzedzać wzajemny szacunek jej członków, którego przejawy trudno jest wypatrzyć za tym traktowaniem, którego doświadczają dziś Ukraińcy w ambasadach krajów natowskich, a niekiedy również na ich terytoriach...
Otóż, spróbujmy wrócić do rozpatrzenia tej alternatywy „natowizacji", która jednak nie została poważnie omówiona przez długie lata niepodległości. Mianowicie - rozbudowy konsekwentnie neutralnej Ukrainy. Najbardziej zacięci oponenci tego pomysłu muszą przyznać niezaprzeczalną wagę argumentów na ich korzyść. Argument pierwszy - i dla społeczeństwa prawa dostateczny sam w sobie: taka droga rozwoju państwa ukraińskiego jeszcze w 1990 roku została utrwalona w Deklaracji o suwerenności państwowej. Autor tych słów doskonale pamięta burzliwe oklaski, którymi demokratyczna mniejszość Rady Najwyższej Ukrainy przychylnie przyjęła tezę Deklaracji o tym, że „Ukraińska SRR uroczyści deklaruje o swoim zamiarze zostać w przyszłości stale państwem neutralnym, które nie bierze udziału w blokach wojskowych i przestrzega trzy zasady pozanuklearne: nie przyjmować, nie produkować i nie nabywać broni jądrowej (kursywa moja - W.W.)". Powiedziane jest precyzyjnie i przewiduje absolutnie jednoznaczne wnioski polityczne. Na przykład, Ustawa o neutralności państwowej, uchwalona w 1955 roku przez parlament Republiki Austriackiej, stał się sygnałem zakończenia jakimkolwiek rozważaniom „blokowym" niewielkiego kraju, który przez długie lata znajdował się na samej linii przeciwstawienia NATO i Układu Warszawskiego... Argument drugi - smutny, ale niezaprzeczalny fakt rozpadu ideowo-politycznego Ukrainy, gdzie różne odłamy regionalne narodu mają mało wspólnych wartości historyczno-kulturowych i wzajemnie hodują przeciwne wizje jej dalszego rozwoju. Pod warunkiem, że kwestia orientacji zewnętrznej staje się głównym generatorem nieporozumień na Ukrainie, pomysł prawdziwej neutralności scala pokłócone społeczeństwo, natomiast każde alternatywy blokowe tylko pogłębiają jego rozłam.
Wreszcie, argument trzeci - stała antynatowska postawa większości Ukraińców. Nie ma żadnych podstaw, aby się spodziewać szybkiej naprawy tej sytuacji w planowanym przez NATO kierunku, ponieważ ludzie zdają sobie sprawę z tego, że im się podrzuca kolejny „program budowy komunizmu", którego korzyści w postaci rozmaitych ochłapów z europejskiego stołu będzie mieć tylko wąska warstwa uprzywilejowanych przedstawicieli elit.
Zwolennicy NATO we władzy pokładają duże nadzieje na kampanię propagandową, która tuż-tuż ma się rozpocząć. Mniej z tym, że, na podstawie danych różnych kijowskich źródeł, na przeprowadzenie propagandy pro-natowskiej na Ukrainie w rzeczywistości przeznaczono ok. 150 000 hrywien na miesiąc... Ale czy naprawdę wysoka była skuteczność propagandy antyterrorystycznej Tel-Awiwa wśród palestyńskich arabów lub propaganda, skierowanej przeciw mafii przez rządy włoskie wśród mieszkańców Sycylii i Kalabrii?.. Jakoś nie bardzo, mimo to, że w obu przypadkach wydatki na akcje propagandowe były olbrzymie. W sytuacji rozłamu międzycywilizacyjnego, który, zdaniem niektórych poważnych analityków, odbywa się wewnątrz społeczeństwa ukraińskiego, nawet najbardziej potężna propaganda „z przeciwnej strony" może okazać się całkiem bezpłodną. „Żelaznym" argumentem zwolenników NATO jest teza o tym, iż Ukraina chyba nie da rady sama ciągnąć tak ciężki wóz wysiłków i wydatków, które należy dołożyć, aby skutecznie zabezpieczyć siebie w warunkach neutralności. Tak, nie da rady - w jej dzisiejszym stanie, który tak się podoba oligarchom i urzędnikom, ale który obrzydnął większości obywateli kraju. Dlatego realny program neutralności ukraińskiej jest możliwy tylko jako program dogłębnych reform społecznych. Gdyż dziś największym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa narodowego (przed którym nie uratuje żadne NATO!) jest krytycznie wysoka koncentracja bogactwa narodowego w rękach mizernej mniejszości ludzi. Aby obniżyć tę koncentrację i wytrzymać ciężar własnych wydatków na obronę, należy w krótkim terminie kilka razy zwiększyć produkt narodowy, zmienić strukturę gospodarki, przyznać pierwszeństwo branżom wysokich technologii i nauki przed branżami dobywania surowca i przemysłem rozlewowi-„odkręcającym"... Należy dokonać bolesnego dla dużych eksporterów, ale bardzo pomocnego dla zwykłych mieszkańców kraju i małego biznesu przejścia na rzeczywisty kurs waluty narodowej, a jednocześnie - zadbać o wprowadzenie zdrowego sposobu życia, gdyż obecnie większość młodzieńców powołanych do wojska nie są w stanie przejść komisji poborowej.
I, wreszcie, właśnie o wojsku. W kogo pierwszy raz wystrzeli ukraiński żołnierz, kiedy okaże się na prawdziwym polu walki? Katowi-„dziadkowi", bo nie ma gorszego od niego wroga po tamtej stronie okopów. Chociaż „dziadek" w murach koszar tylko i wyłącznie odtwarza ten model relacji społecznych, który panuje w całym kraju, pozostawiając mu w wojnie domowej niewielki wybór pomiędzy karierami przechodnia w niebezpiecznym zaboju albo ochroniarza „autorytetu" w świecie kryminału i biznesu... Ukraińska armia ma być zreformowana na wzór armii Szwajcarii i Izraela, gdzie uniform kasuje wszystkie różnice socjalne, zamiast jeszcze bardziej je podkreślać, jak u nas na Ukrainie. A propos, we wspomnianych krajach nie stoi kwestia przejścia na najmowane wojsko, o którym nie przestają mówić ukraińscy populistyczni przedstawiciele władzy... Właśnie taki program działań chowa w sobie 10 punkt Deklaracji o suwerenności państwowej Ukrainy, popartej przez grudniowe referendum 1991 roku liczbą 90% głosów obywateli Ukrain ze wszystkich bez wyjątku regionów.
Dotychczasowe nienaturalne warunki tworzenia państwa bardzo zdemoralizowały ukraińskie elity polityczne. Stanąwszy prawie dwadzieścia lat temu na czele błogosławiony kraj, w którym mieszkali inteligentni i życzliwi ludzie, nie znający poważnych zagrożeń zewnętrznych, oni potrafili doprowadzić do teraźniejszego żałosnego stanu. Czy nie warto bodaj trochę utrudnić naszym władzom „zadanie lotnicze"? Przecież nawet w tym przypadku ono pozostanie nie do porównania łatwiejszym, niżeli dla rządów Korei Południowej, Tajwanu, Singapuru, Cypru i szeregu innych państw, które uparcie prosperują, radząc sobie z potężnymi wezwaniami geostrategicznymi i gospodarczymi. Czyżby nie można, drodzy panowie, zagospodarować swój kraj pod nienaruszalnym warunkiem jego neutralności, zamiast chować pod czyjeś obronne „parasolki" nieatrakcyjne skutki braku własnej odpowiedzialności!
... Dotarłszy do tego miejsca swoich „natowskich" rozważań, autor zatrzymał się w głębokiej zadumie. Tak, neutralność - to atrakcyjna propozycja, a dla Ukrainy chyba jedyna do przyjęcia, ale... Czy potrafimy poważnie coś wymagać od naszej władzy? Jesteśmy gotowi konsekwentnie i poza koniunkturą kierować się własnymi zasadami? Czy jesteśmy zdolni do prawdziwej neutralności, nie prorosyjskiej, bez Floty Czarnomorskiej na Krymie, zasobów energetycznych w zamian na suwerenność i „braterskie ramiona" z ideowymi potomkami „twórców" Wielkiego Głodu?..
Pod ratowniczym natowskim parasolem pragniemy schować się od samych siebie. Od własnego podzielenia i braku pryncypiów, kamiennego „zauroczenia Moskwą" (w pseudopatriotycznej Galicji bardziej potwornego, ale nie mniej rzeczywistego, niż gdziekolwiek na Wschodzie), nieśmiertelnej potrzeby mieć za sobą jak nie „Niemca ze schmeisserem", to natowskiego przedstawiciela Planu członkostwa w NATO, aby chociaż jakoś iść do przodu... Ale czy obroni NATO Ukrainę przed Ukraińcami? Właśnie na tym sakramentalnym pytaniu polega prawdziwy sens wszystkich naszych dyskusji „euroatlantyckich".
Zdjęcie ze strony https://www.utro.ua/
Tłumaczenie z ukraińskiego Iryny Duch