What you Get is What you See
Co się tyczy wzniesienia pomników Bandery, nasuwa się właściwie dwa pytania: historyczne i polityczne. Czy zasługuje Bandera na pomnik, czy potrzebne są jego pomniki za wszelką cenę, i w obu przypadkach, jakiego typu?
Być może, znalazłszy się pod działaniem hipnozy z powodu namiętnego zamiłowania samym sobą oraz narcystycznej uciechy, spowodowanej nieskończonymi rozważaniami o tym, czym jest Ukraina, ryzykujemy przepuścić niemniej ważne pytanie: jak ona wygląda obecnie i jak będzie wyglądać w przyszłości?
Na przykład, Lwów
We Lwowie, niedaleko od starego miasta, wznoszą się cztery gołe 30-metrowe konstrukcje metaliczne, w których cieniu przyczaiła się nieruchoma postać z brązu. Widok, ogólnie mówiąc, nie jest zbyt atrakcyjny. Nie może, zresztą być inny, skoro na razie to tylko plac budowy, gdzie niedługo powstanie produkt końcowy - olbrzymi łuk, jak wynika z pomysłu, chyba triumfalny. W środku kompozycji będzie też dysproporcjonalnie duży, ale jeszcze stosunkowo skromny Bandera, mocno trzymając się za swój dramatycznie rozchwiany płaszcz albo, być może, serce. Jeśli państwa zdaniem, krytykowanie widoku niedokończonego monumentu jest sprawą nie koniecznie uczciwą, to w takim razie mam następującą wiadomość: zakończona wersja będzie wyglądać jeszcze gorzej. Mówiąc krócej, zaczynając od czasów Alberta Szpera nikt jeszcze nie budował nic podobnego z wyjątkiem, rzecz jasna, sowietów, którzy stworzyli swoją własną linię monumentów, gdzie wielkość była ponad wszystko.
Niektórzy inicjatorzy budowy pomnika bronią rozmiarów tego monstrum, uciekając się do dziwnego argumentu: w tej części miasta rzeczy po prostu muszą być duże, gdyż w pobliżu znajduje się duży kościół. Bez wątpienia, dla definicji takiej skłonności do zabudowy sakralnych miejsc postaciami śmiertelników istnieje dawna nazwa - bluźnierstwo. Zresztą agnostycy też nie powinni byliby tak nisko padać. Nie dziwne, być może, iż te same umysły twórcze na pełny głos już śpiewają o wyrąbywaniu wszystkich drzew w skwarze w pobliżu kościoła. Oczywiście, jak może kościół czy natura stać na przeszkodzie takiego entuzjazmu?
Nie jestem pewien tego, że Bandera marzyłby o takim pretensjonalnym pomniku dla siebie albo o tym, że trzeba będzie wyrąbać tyle ukraińskich drzew. Jednak każdy widzący zobaczy „godnego" spadkobiercę faszystowskich czy gigantycznych radzieckich memoriałów. I pozostawmy biednych Greków i Rzymian w spokoju - gdyż tak łatwo jest przechować pierwszy-lepszy niesmak na kształt „neo"-klasikoko za ich szerokimi plecami tylko dlatego, że są wykonane w postaci kolumn z marmuru.
Aby przejrzeć się temu, nie trzeba długo się wpatrywać, gdyż Lwów, jeśli wszystko będzie dobrze, stanie się celem tras międzynarodowych i peregrynacji turystów (na przykład, 2012 roku). Bodaj to inicjatorzy przyjmują. Miejsce pomnika w pobliżu głównej arterii transportowej, łączącej główny dworzec i lotnisko z centrum miasta, ich zdaniem zmusi przybyszów od razu zrozumieć, czy znaleźli się w Banderstacie - mieście Bandery.
W celu powrotu do średniowiecznej tradycji ogłoszenia miasta, nawet symbolicznie, własnością władcy (w danym przypadku, nacjonalistycznego), chyba nie ma wyjątkowych podstaw. Jednak gorsze jest to, że symboliczne przekształcenie Lwowa na Banderstat jest niczym innym, jak bezpośrednią kontynuacją radzieckich stereotypów i uprzedzeń, które, jak wiadomo, służyły po to, aby dzielić Ukrainę i nią rządzić, lękać Wschód obrazem nacjonalistycznego „dzikiego Zachodu" i jego podstępnego miejsca - Banderstatu, a także zmuszali z powodu tego strachu nienawidzić Zachód.
Lwów jest ukraiński i właśnie dlatego nie może być miastem Bandery
Bandera chyba by to zrozumiał. Otóż, co zobaczą przyszli zwiedzający miasto? Dokładniej mówiąc, czyj Lwów zobaczą? Po pierwsze, jeden z najładniejszych przedwojennych centrów miejskich Europy, kiedy Ukraińcy tutaj mieszkali mimo to, że nie rządzili miastem. Po drugie, w oczy rzucają się kilka obszarpanych radzieckich atrybutów z czasów, gdy Ukraińcy mieszkali w mieście i nim rządzili, a jeszcze wyżej rządzili na Ukrainie Rosjanie. I wreszcie, po trzecie: zwiedzających zapewne spytają: co pojawiło się w mieście z czasów uzyskania przez Ukrainę niepodległości? Co Ukraińcy robią z dziedzictwem kulturowym o poziomie światowym teraz, kiedy wreszcie rządzą miastem i swobodnie nim dysponują? Innymi słowy, co się odbyło w mieście od 1991 roku? Czy oni naprawdę chcą przyjmować swoich gości mieszaniną hoteli czterogwiazdkowych, salonów gier komputerowych, Ukrsocbanku oraz Bandery pod arkami à la Mussolini? Być może przyszedł już czas pomyśleć o tym, jak będzie wyglądać miasto, gdyż od tego bardzo zależy, jakim ono będzie w przyszłości.
Co się tyczy wzniesienia pomników Bandery, nasuwa się właściwie dwa pytania: historyczne i polityczne. Czy zasługuje Bandera na pomnik, czy potrzebne są jego pomniki za wszelką cenę, i w obu przypadkach, jakiego typu? Ten, kto uważa, iż na te dwa proste pytania istnieją proste odpowiedzi, jest albo obojętny, albo kręci.
Ktoś powiedział, że wyraźne stylistyczne podobieństwo, jeśli nie identyczność, pomiędzy ich wersją Bandery i, powiedzmy, radziecką wersją Dzierżyńskiego, jest skutkiem tego, że w brązie bohaterstwo tak wygląda. Innymi słowy, oni uważają, że istnieje uniwersalny (i wąski) kanon rzeźby, który dyktuje jednakowy wygląd wszystkim bohaterom wszystkich reżimów. Oczywiście, jest to bardzo podejrzane przypuszczenie, ale niech tak będzie.
Jednak o wiele więcej intryguje inne, bardzo bezmyślne wyobrażenie, iż pomnik Bandery po prostu koniecznie musi być zbudowany w bohaterskim stylu. Czy ktoś się zastanawiał na moment nad tym, dlaczego Bandera nie jest zamyślony, lecz kroczy? Proszę się nie martwić, że w jego obliczu jest aluzja zakłopotania, którą autorzy monumentu starali się pokazać - sądząc z ich własnych tłumaczeń, oni pragnęli pokazać raczej potrzebne skupienie, skierować broń albo zorganizować podziemną sieć. Jak wiadomo, w lwowskiej kaplicy Boimów nawet Chrystus skłonił się w zadumie. Czy w mieście, które nigdy szczególnie nie słynęło ze swojego ateizmu, można liczyć na podobną powściągliwość i mądrość również ze strony zbawcy nacjonalistycznego?
Innymi słowy, ci, którzy są przekonani, iż Bandera musi mieć pomnik we Lwowie, bardzo pragną spytać: czy mógłby to być dobrze pomyślany pomnik? Czy możemy sobie wyobrazić postać zamyślonego i zasmuconego człowieka, który zanurzył się w rozważania nie o „bohaterstwie" krwawego dwudziestego wieku, lecz o ofiarach, kompromisach, na które należało pójść, straconym czy zmarnowanym życiu, porażkach i cierpieniach? Czy silni i zwycięzcy natarczywie przypominają tylko iluzje wielkości, przytępiając pamięć o porażkach, rozczarowaniach, a także o swoich własnych grzechach i zbrodni? Czy mogą oni pozwolić sobie być skromnymi i uczciwymi?
Tak, autorzy monumentu opowiadają nam, że świadomie wybrali właśnie taki kształt pomnika, który odzwierciedla nie nasz czas, lecz epokę Bandery i jej rzekomą „wzniosłość". Nie będziemy się zastanawiać nad otwarcie dziwacznym przypuszczeniem o tym, że totalitarne/autorytarne okresy wojen i terroryzmu z niewiadomych powodów okazują się bardziej „majestatyczne", niżeli okresy liberalizmu, pokoju i swobody. Wystarczy popatrzeć na pretensje na autentyczność, którą zawiera podobny argument. Myślę, jest to całkowity nonsens z jednej prostej przyczyny: każdy pomnik nie tylko odzwierciedla to, co „obrazuje", ale także, w nie mniejszym stopniu, wskazuje na czas, kiedy został stworzony, opłacony i ustanowiony. Nie da się reanimować totalitarny styl w czasach demokratycznych, podając jako argument to, iż chodzi tylko o zachowanie ducha owego czasu. Gdyż niezależnie od tego, jakie zamiary nie byłyby deklarowane, co, którzy będą oglądać pomnik, całkiem prawidłowo będą „odczytywać" w nim duch własnego czasu. Drogą takiej dokładnej renowacji totalitarnego stylu we Lwowie na początku XXI wieku po prostu powstaje kolejny pomnik tych okropnych metod, przy pomocy których władze radzieckie zahamowały prawdziwe uświadomienie historii XX wieku.
Inną jest kwestią jest estetyka: czy ma ktoś, nawet nieświadomie, prawo upiększać Lwów „godnymi" wzorami stworzonego w XX wieku totalitarnego kiczu - niezależnego od tego, co on obrazuje? Obecnie istnieje prosta odpowiedź na to pytanie: oczywiście, że nie. Jeśli pomnik Bandery powinien być zbudowany, to w żadnym razie nie tak, jak ten, gdyż nic i nigdzie nie może być podobne do niego.
Co więcej, mamy do czynienia z okrutnym „albo-albo" tego typu, który Bandera, myślę, zrozumiałby: Lwów może pozycjonować siebie jako miasto prowincjonalne, jako Banderstat, ale nie obydwa na raz. Jeśli zostanie wybrana opcja prowincjonalności, wtedy niezależnie od tego, co tutaj by się nie działo, poza granicami miasta nikogo obchodzić nie będzie. Jednocześnie jeśli państwo - jak się należy ukraińskiemu patriocie, nie mówiąc już o nacjonalistach, - uważacie, że Lwów powinien utwierdzić i wytrzymać swoje stanowisko jednego z głównych miast całej Ukrainy, wtedy decyzje w sprawie jego przestrzeni publicznej w żaden sposób nie będą wyłącznie państwa własną sprawą czy prerogatywą, gdyż w takim razie prawo do głosowania musiałaby mieć cała Ukraina.
Tertium non datur
Ale w gorączce budowlanej wokół Bandery coś budzi zaniepokojenie. Przyjrzymy się temu bliżej. Ci, którzy odczuwają problem w sprawie budowy pomnika Bandery, są już chyba gorliwymi zwolennikami którejś z wersji ukraińskiego nacjonalizmu. Oni nawet nie mogą stwierdzać albo przynajmniej udawać, że Bandera naprawdę był symbolem liberalnego tłumaczenia tej ideologii mimo to, że samego Banderę bardzo by to zdziwiło.
Tak czy inaczej, jeśli oni wierzą w nacjonalizm, bez wątpienia wierzą również z naród. Obecnie, kiedy Ukraina jest niepodległa, oni powinni byliby optymistycznie patrzeć w jej przeszłość. Ale skąd taki pośpiech? Czy naprawdę nie ma czasu na zastanowienie się? Odpowiednio, nawet ci, którym postać Bandery z arkami naprawdę jest potrzebna natychmiast, aby spokojnie spać, zapewne są przekonani, że Bandera zasługuje właśnie na takie uszanowanie, i że w przyszłości badania historyczne nie podważą, lecz odwrotnie, wzmocnią tę przyciemnioną postać bohaterską, w którą szczerze wierzą i którą pragną narzucić miastu.
Natomiast chciałbym coś zaproponować w sprawie monumentów liderów-bohaterów w ogóle. Po pierwsze, uwierzyć w ich długotrwałą przyszłość niepodległej Ukrainy, a więc, znaleźć czas, aby usiąść i dokładnie się zastanowić. Po drugie: ci, którzy koniecznie chcą wcielić pomysł w życie, mają dużo do zrealizowania: nie tylko nie pozwalać zabudowywać przestrzeń społeczną autorytarnymi bohaterami ubiegłego stulecia, a właśnie zwalniać go przed nimi. Innymi słowy, nie budować w tej chwili pomników Bandery i jemu podobnym, a wreszcie pozbyć się pomników Lenina i jego następców. A dla tych, którzy w obronie pomników Lenina będą odczuwać pokusę zaciągnąć leniwą mantrę „to-też-nasza-historia" powiem: co stracisz, to zdobędziesz.
Notka biograficzna autora
Tarik Cyril Amar - dyrektor akademicki Centrum Miejskiej Historii Europy Środkowowschodniej we Lwowie, doktor filozofii w zakresie historii (Princeton University, USA), magister w zakresie historii stosunków międzynarodowych w Londyńskiej Szkole Gospodarki i Nauk Politycznych (LSE), bakalaureata w zakresie historii najnowszej w Balliol College Uniwersytetu w Oksfordzie.
Był wykładowcą i stypendystą w Instytucie Harrymana Uniwersytetu Kolumbijskiego, stypendystą fundacji Szklara przy Ukraińskim Instytucie Badawczym w Harvardzie (HURI), a także pracował w Muzeum Memoriałowym Holokaustu USA w Waszyngtonie (USHMM) jako stypendysta Fundacji Karola H. Rewsona.
Przygotowuje do druku rozprawę doktorską „Tworzenie radzieckiego Lwowa".
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryny Duch