Forum wydawców: sprawozdanie konsumenckie
Po zakończeniu części oficjalnej było afterparty na placu Rynek, 10. Tak i chcę się powiedzieć "autor-party", ponieważ autorów (chociaż by bądź-czego) było tam około połowy. Tak naprawdę, nie ma to znaczenia, ponieważ pijani autorzy niczym się nie różnią od pijanych proletariuszy, chyba że żarcie na ich stole jest droższe.
Ten Forum był jubileuszowy, stąd odbył się z jeszcze większym rozmachem, niż poprzednie. Forum - to cztery dni, które dali możliwość całkowicie przenieść się w jakąś inną rzeczywistość. Ludzie zwalniali się z pracy, uciekali w piątek z uniwersytetów, aby tylko dostać się na Forum. Czy wszyscy tak lubią książki?..
Główną cechą Forum jest to, że prawie wszyscy, którzy zwiedzali imprezy, są ludźmi oczytanymi. Przedsięwzięć było bardzo dużo, i ciągle trzeba było biegać z jednej części centrum miasta w drugą. Wszyscy ci młodzi miłośnicy książki musieli jednocześnie grać w swoiste gry sportowe, takie jak bieg z przeszkodami przez drogi w czasie między przedsięwzięciami lub szturchanie za autografem, a także godzinne zawisanie w stanie jogi gdzieś na prezentacji, kiedy niema już miejsc.
Otwarcie odbyło się w czwartek w Operze. Tradycyjnie: wystąpienia urzędników, czytane z papierka, i wręczenia nagród dla najlepszych wydawnictw tego roku. Otwarcie nie było by czymś nadzwyczajnym, jeżeli by nie Wiktiuk, który wystąpił reżyserem tego przedsięwzięcia. Jednocześnie zrobił on sobie benefis, i to taki, że o wydawcach wraz z ich Forum można było łatwo zapomnieć. Zorganizowawszy kilka swoich wyjść na scenę, na końcu wywiódł świnię (taką czarną, jaką turyści mogą pogłaskać za pieniędzy na Rynku), czym sprowadził na nic cały ten patos. Po tym już nikt z obecnych nie mógł wstrzymać pychatą minę.
Po zakończeniu części oficjalnej było afterparty na placu Rynek, 10. Tak i chcę się powiedzieć „autor-party", ponieważ autorów (chociaż by bądź-czego) było tam około połowy. Tak naprawdę, nie ma to znaczenia, ponieważ pijani autorzy niczym się nie różnią od pijanych proletariuszy, chyba żarcie na ich stole jest droższe. Akompaniament muzyczny na żywo zapewniał zespół „Szokoład", która jeden set odegrał sam, a drugi z dijejem Buratino. Odegrały nie najlepiej, ponieważ ta impreza nie była najlepszym polem dla jazz-eksperymentów. Ale myślę, że ich album będzie miał sukces komercyjny, przynajmniej poprzez udaną realizację idei połączyć jazz i wątki ludowe.
Także w czwartek można było zobaczyć dwóch fenomenów ze Stanisławowa - Prochśka i Izdryka - pod czas czatu w „Gabinecie". Czy to ich popularność już minęła, czy ludność nie wiedziała, ale zwiedzających było nie zbyt dużo. W ten samy dzień w Muzeum Idei została otwarta ponura wystawa Złaty Ponirowskiej „Wszyscy tancerki trafiają do piekła" - roboty na nitce, które chcieliby tańczyć, ale nitka nie puszcza, chcieliby śpiewać, ale baterie siadają...
Jedną spojrzenie na program następnego dnia, piątku, wywoływał rozpacz. Zdążyć na wszystkie imprezy, na których się chcę, było niemożliwe. Dlatego najpierw poszedłem do „Gabinetu" na prezentację Mariany Kijanowskiej, która prezentowała swoją pierwszą książkę prozy, a po tym polazłem do teatru „Woskresinnia", gdzie swoje wiersze czytali Horobczuk, Kocariew, Babkina i Szuwałowa (ostatnia ma bez niezaprzeczalną przewagę - ona umie czytać własne wiersze tak, że ich chcę się słuchać). Nieco później w teatrze „Woskresinnia" Natalia Ilczuk, studentka kursu reżyserii, prezentowała swój film Bodyless Lovers na wiersz Ostapa Sływyńskiego. Film ciekawy, ale niejednoznaczny: wraz z dobrymi kadrami jemu warto zarzucić stylistyczną różnoszerstność. Zbyt dużo było namieszano jak na krótki 18 minutowy film.
Sobota rozpoczęła się z nuty nacjonalistycznej - w „Dzydze" odbyła się prezentacja filmu dokumentalnego Jurija Łukanowa „Trzy miłości Stepana Bandery". Film był nakręcony z lat dziesięć temu, a teraz został nagrany na DVD. Prezentacja była niespodziewanie lakoniczna: krótka prehistoria, demonstracja filmu od początku do końca... i wszystko. Pytań u publiczności nie powstało. Zresztą film był dość wyczerpanym.
A dalej zaczął się sezon Ireny Karpy. Najpierw miała ona czat w tymże „Gabinecie" (szczególnie pocieszyła jej odpowiedź na pytania: „Czy chciała byś pokazać swoją sesję zdjęciową w „Playboy'u" - „Hm..., co pokazałam, to i chciałam")? A za półgodziny - prezentacja nowej książki „Dobro i zło" w wieży Prochowej. Książka, jak to często bywa, nie zdążyła ukazać się przed rozpoczęciem Forum, dla tego Karpa rozdawała chętnym wersję demonstracyjną - broszurkę z kilkoma opowiadaniami, które wejdą do tej książki. A może był to krok promocyjny? Oprócz tradycyjnego czytania tekstów, Irena rozważyła siebie i ludność grą w przebierania lalek - na kartonowy sylwet lalki wieszała taką samą odzież kartonową. Moderatorem był Taras Prochaśko, który jednym swoim spokojem równoważył ekspresję Ireny.
Po tym można było przyjść na prezentację „Czwartku", jego „numeru gotyckiego" pod redakcją Wołodymyra Wakułenka. Izdryk, tak się wydaję, nie bardzo wierzył w gotyckość autorów i tekstów, którzy czytali i były czytane na prezentacji, dla tego kręcił na ekranie prawdziwie gotycki film Fritza Langa „Metropolis". Przed innymi filmami gotyckimi ten ma istotną zaletę. Jest niemym, dzięki czemu tworzy równoległą rzeczywistość dla tych widzów, którzy niespodziewanie odczuły niechęć do poezji. Sam Izdryk nadawał „gotyckości" atmosferze poprzez grę na fortepianie, a na końcu zaprosił „ojca ukraińskiego humoru czarnego" Wynnyczuka, który postraszył obecnych kolejną swoją historią.
I wreszcie, Noc poezji, której przewodniczył aż do rana Jurko Kuczeriawyj. Całkowity international na scenie i chaos w głowie powstały już od pierwszej godziny czytań - a trwała ta impreza do 5 nad ranem. Na początku zaczynały klasyki, za nimi - przyjaciele zagraniczni, a nad świtem - młodzi. Fantastyczny był poeta-germetyk Szwed-szaman z jego neus-projektem. Poeci nie byli zbyt punktualni, dla tego program wystąpienia był bardzo dynamiczny. Jednak to nie przeszkadzało, ponieważ chętnych poczytać było ni mniej, aniżeli słuchających.
Po Nocy poezji sił na niedzielę już nie pozostało. Zmusił siebie pójść na kilka imprez: projekt „Chłopak-dziewczyna", do „Dzyhy", gdzie bardzo feerycznie występowali w tandemie Maryna Bolzi (Szwajcaria) i Jan Batcher (Niemcy), oraz na czytania przez skype, gdzie z techniką też coś nie wyszło, i teksty nieobecnych czytano w nagraniu, tym samym dyskredytując samą idee czytania.
Na ogół ten Forum przedstawił czy nie najwięcej prób połączyć poezję jeszcze z czymś (muzyką, video, tym samym skypem). I na ile mogę sądzić próby te się nie udały z kilku przyczyn: po-pierwsze, u nas prawie niema młodych dobrych poetów, które mogli by odczuć specyfikę zadania i stworzyć wiersze, które by byli adekwatne właśnie takiemu zadaniu. Po-drugie ze względu na wątpliwość takiego zadania: dobra poezja nie potrzebuje wsparcia mulitimediówa, a kiepskiej oni i tak nie pomogą. I po trzecie, same zaproponowane video rzędy stosowały się poezji tak samo, jak ona ich, czyli nijak. Zdziwiła też wszechobecność i aktywność naszych młodszych poetów: nie było dnia, żeby oni czegoś nie czytali. Za to wszystkie chętne mogli i ich posłuchać i na inne akcje się dostać.
Także ucieszyła duża liczba spotkań „gabinetowych" (ze względu na swoją kameralną atmosferę one wyróżniały się najbardziej żywą komunikacją publiczności z autorami) oraz prezentacji w „Dzydze" (jakoś tak się okazało, że najciekawsze ludzie robili swoje prezentacje właśnie tam). Nie całkiem zrozumiałą była duża liczba sparingów, ponieważ dużą popularnością one się nie cieszyły.
Forum był jednoznacznie inna rzeczywistością, kiedy przed zwykłymi dekoracjami miasta rozgrywały się całkiem inne przedstawienia, niż zazwyczaj. Ten karnawał musiał się odbyć, i dobrze, że odbywał się we Lwowie. Ale myślę, że każdy, kto chciał, jak ja, zwiedzić wszystko, po jego zakończeniu odczuł ulgę... i zaczął czekać następny Forum.
Zdjęcie ze strony hro1.org
Tłumaczenie z ukraińskiego Ołeh Duch