Mój Wiedeń - 1
W Wiedniu łatwo jest mieszkać. Wiedeń wywołuje chęć pozostania w nim na zawsze. Trudno jest mu się oprzeć. Wiedeń ma coś więcej, niż miasto nad morzem. On ma ten przywilej, z którego korzystają przeważnie wyspy. Gdyż sam Wiedeń jest wyspą. Wyspowe serce Wiednia.
Wyspowe serce Wiednia
William Szekspir pomieścił Czechy, wtedy Bohemy, nad morze. Poetom wybacza się faktyczna nieprecyzyjność. Można by powiedzieć: tym bardziej, że popełnił ten błąd Szekspir, i na tym postawić kropkę. Sprawiedliwsza, jednak, będzie kontynuacja: tym bardziej, że popełnił go Szekspir w utworze literackim, który należy do gatunku komedii. Nam, którzy kończyliśmy szkołę średnią i z zamkniętymi oczami możemy pokazać, gdzie znajdują się wyspy Zielonego Przylądku i Tuamotu, ciężko uwierzyć, że Bohemy kiedyś były położone nad morzem - za czasów Karola IV na jej piaskowo-bursztynowe brzegi napływały fale Bałtyku, w czasach Ottokara II one podchodziły do kamiennego wybrzeża triesteńsko-słoweńskiego.
Szekspir miał dobre podstawy wiedzieć o tym, gdyż to miało miejsce przed epoką Elżbiety. Oprócz tego, całkiem naturalną sprawą jest, że człowiekowi, urodzonemu na wyspie, nawet tak dużej, niełatwo zaakceptować pejzaż, odmienny od tego, który wychodzi nad morze. Te pejzaże są prawie drastyczną fantazją. Kraj, który nie leży nad morzem, źle nadaje się do opracowania artystycznego.
Miasta nad morzem mają atmosferę, różniącą się od wszystkich innych miast, które nigdy nie były położone nad słoną wodą. Niech nad różną, dlatego same są różne: Dublin, Marsylia, Odessa... Zegarki portowych miast szlachetniej liczą czas. Samo życie jest ustrukturowane w inny sposób. Historie miłosne w miastach nad morzem mają inną fabułę i inne rozwiązanie. One nie są tak wymuszone i fatalistyczne, jak te, które zazwyczaj są rozgrywane w miastach, zaciśniętych pomiędzy skalistymi ramionami gór.
Pomiędzy miastami nad morzem i polisami w bezwodnych głębiach suchych dolin rozmieszczone są miasta, które są położone nad rzekami. W ich powietrzu obecna jest reminiscencja morza. Słychać szelest fali i krzyk rzecznych mew. Wieczorem na nabrzeżnych zapalają się latarnie i płynie statek z oświetlonymi kajutami.
Na dzień statki przycumowują do przystani. Opaleni marynarze zeskakują na brzeg i narzucają liny. Później spuszczają trap. W pobliżu wyjścia roją się pasażerowie. Marynarze schodzą jako pierwsi, sprawdzając moc związków. Dopiero potem zabierają wstążkę, która zasłania przejście. Kapitan osobiście odprowadza pasażerów, jednak sam pozostaje na burcie.
Marynarze rozmawiają w różnych językach - węgierskim, rumuńskim, polskim, rzadziej chorwackim i bułgarskim. Kiedy muszą się porozumieć z pasażerami albo z obsługą na brzegu, udają się do łamanego niemieckiego i francuskiego, rzadziej angielskiego. Marynarze nigdy nie tuszują się. Słowa i wyrazy karbują z suwerennością, do której je zahartował wodny żywioł. Statek podąża z morza Czarnego, mijając kraje, ich języki i gwary, tryb życia i domy za łąkami, pagórki, lewady oraz dzieciaków, stojących i machających rękami; statek podąża coraz dalej w głąb kontynentu z roślinnością, która zmienia się wolniej, niż płynie on, którego prędkość mierzy się węzłami.
W Wiedniu statek zatrzymuje się na kilka dni. Jego pasażerowie - to turyści, którzy wyruszyli w turystyczną podróż morską po Dunaju i Morzu Śródziemnym. Kilka dni - to najkrótszy pobyt, aby obejrzeć miasto. Posiedzieć w kawiarni. Obejść Ring. Pospacerować ulicą Karyntyjską. Dzielnie stając w kolejce, trafić do odrestaurowanej „Albertyny" ze skrzydłem metalicznego ptaka nad wejściem na wystawę Van Gogha. Zwiedzić Grobowiec Kapucynów. Zawitać na Missa Solemnis w katedrze Świętego Stefana. Zjeść lody na rogu Rotenturmstrasse i bulwaru Franciszka Józefa.
Wiedeń należy do tych innych miast, położonych nie nad morzem, ale i nie w bezwodnych głębiach. Wiedeń leży prawie nad morzem. Każdego dnia statki przywożą z Południa cząsteczkę solonej bryzy. W Wiedniu łatwo jest mieszkać. Wiedeń wywołuje chęć pozostania w nim na zawsze. Trudno jest mu się oprzeć. Wiedeń ma coś więcej, niż miasto nad morzem. On ma ten przywilej, z którego korzystają przeważnie wyspy. Gdyż sam Wiedeń jest wyspą. Jego wyspowe serce znajduje się pomiędzy centralną częścią i łąkami zadunajskimi, na których wyrosły gęsto zaludnione dzielnice miejskie. Im są poświęcone seriale, które widział każdy mieszkaniec miasta, na przykład, „Kaisermühlen Blues". Jedna komora wiedeńskiego wyspowego serca jest większa od drugiej. Większa znajduje się bliżej przewodnikowej historycznej zabudowy, na mniejszej w latach siedemdziesiątych wyrosło miasto z pierwszymi wieżowcami, europejska rezydencja ONZ, znana jeszcze jako Vienna International Centre. Mniejszą komorę tworzy główne łożysko Dunaju oraz Stary Dunaj, większą - Dunaj oraz jego były rękaw.
Statek, który nigdy się nie odcumowuje
Wiedeń miał swoją morską historię na wybrzeżu Adriatyckim i swego ukraińskiego admirała. Triest, miasto-mit, pomogło monarchii zrealizować żeglarskie marzenie. Być w jednym klubie z Londynem, Madrytem i Sanki Petersburgiem i nie mieć własnej floty? Z Triestu, gdzie Joyce mieszkał z bratem, on przywiózł projekt powieści „Ulisses". Austriackie władze podejrzewali mieszkańca Dublina o szpiegostwo, i podróż z Triestu do domu była pełna przygód. Urok miasta, które zachowało swoją cesarsko-królewską przeszłość, Triest pomnożył na atmosferę miasta nad morzem.
Wiedeńska historia morska skupia się przeważnie na muzeach, kawiarniach oraz restauracjach z reprodukcjami marynistycznych akwareli, makietami statków w witrynach, a także w symbolach, które stopniowo odchodzą w przeszłość, jak popiersia chłopczyka-murzyna z czasów kolonialnych na sieci sklepów Juliusza Meinla, które istniały w latach dziewięćdziesiątych i znikły całkiem niedawno. Można je jeszcze zobaczyć na pakunkach pachnącej kawy. Jak by nie było, historia picia kawy w Europie Środkowej została zapoczątkowana w Wiedniu „kawowym Homerem" Jerzym Kulczyckim, znanym tutaj raczej jak Kolszicki, o którego dyskutują co najmniej trzy narodowości: Ormianie, Polacy, Ukraińcy. Mimo to, nie należy się dziwić, gdy się okaże, że jest Turkiem. Czyżby nie był Stambuł bramą, przez którą w Europę Środkową trafiła pierwsza torebka ze smażonymi ziarnami kawy?
Morska współczesność Wiednia skupia się wokół Dunaju i jego odgałęzi. Dzisiejszy Donaukanal, kanał Dunaju, do końca szesnastego wieku, kiedy austriacki baron z iberyjskim nazwiskiem von Ojos, wymyślił pierwsze systemy regulacji, był południowym rękawem rzeki, który odchodzi od łożyska w pobliżu Nussdorfa - ośrodka tradycyjnych wiedeńskich karczm Heuriger, adresu nr 2 w kulinarnych przechadzkach po stolicy. Uliczki prowadzą od rzeki w górę, domy spadają w dół, przekształcając się na dawne dwory, niby starając się skorygować nierówności naturalnego pejzażu. Nad bramami wiszą wianki i świecą latarnie - to znaczy: na was czekają słynni wiedeńscy kucharze, w kulinarnych certyfikatach których na oddzielnej liście wypisano, że ich prababcia pochodzi z Bohem. Heurigerzy można poznać dzięki dominacji zieleni - zielone podwórko, zielone fartuchy kelnerów, zielone wianki na wejściem, zielone litery nazw.
Kanał nadaje Wiedniu dodatkowej „wodnej legitymacji", gdyż jest jego najbardziej centralną tętnicą. Przez bulwar Franciszka Józefa oraz ulice, które zbiegają od placów pierwszej dzielnicy do bulwaru, kanał dotyka najstarszej części miasta. Górną trasą pulsuje ruch samochodowy. Dolna proponuje oazy wypoczynkowe z różańcami, placykami, ławkami i bardzo długą ścieżkę dla joggingu, ulubionego sportu mieszkańców dzisiejszego Wiednia, dla których dni powszednie mijają w biurach i przy kawie, wieczorem - w teatrach, winiarniach i restauracjach.
Niby miasto może rozpaść się na dwie części i któraś z nich będzie dryfować w inną stronę - spojenie, którym jest kanał Dunaju, trzymają liczne klamry-mosty: Nussdorfski, Heiligenstadcki, Demblinski, Reichsbrücki, które otrzymały swoje nazwy od miejskich osiedli i krajobrazów; Obwodnicy, Pokoju, Augartenski, Salztorbruke, Maryjski, Szwecki, Aspernbruke, Francensbruke.
Kanałem kursują katamarany między Wiedniem a Bratysławą, niby nie wystarcza połączenia kolejowego, samochodowego i autobusowego. Jest ono tak samo naturalne i zrozumiałe, jak i inne rodzaje transportu. Kilka razy dziennie przepływa miejski statek turystyczny. Rzadko niewielkie statki i łodzie.
Na przystani, którą omijają wszystkie inne okręty, został przycumowany statek. Jest on największy z tych, którzy kursują kanałem. Chyba się pomylił, gdyż duże okręty kursują wodami głównego łożyska. Jego komin wznosi się wysoko i niebo, i wieczorem, kiedy zapada zmrok, można go potraktować, zasianego niezliczoną liczbą drobnych latarni, jako statek latający, szczególnie jesienią, w porę „mostu" i „prosta". Zostaje przycumowany dzień, drugi. Za miesiąc, kiedy znów przyjedziecie do Wiednia, będzie stać na tym samym miejscu - niby w tym długim czasie nigdzie nie odpływał.
„Czyżby nie pływał?", - zapytacie państwo mieszkańca Wiednia, szukając potwierdzenia na to, że to tylko zbieg okoliczności. Wiedeń się zatrzyma. Być może, już stał jakiś czas, dyskretnie czekając, aby do niego się nie zwracać. Nigdy nie naruszy państwa pokoju, ale zawsze się ucieszy, kiedy ktoś do niego przemówi. „Nie pływa już od 1971 roku", - odpowie mieszkaniec Wiednia, czym jeszcze raz potwierdzi, że mieszkańcy Wiednia znają historię swego miasta. „A wcześniej?", - z podziwem zapytają państwo. „Wcześniej go nie było, - odpowie. „Otóż, jednak potrafi płynąć", - ucieszą się państwo. „Nie do końca, - spokojnie odpowie mieszkaniec tego miasta, ponieważ wiedeńska niewzruszoność jest tak samo słynna, jak wiedeńska kawa, sznycel i opera. - Wcześniej on nie istniał". „To znaczy?", - z zamieszaniem spytają państwo. „W 1971 roku został zbudowany", - będzie spokojnie kontynuować państwa vis-à-vis. „I odtąd nigdzie nie wyruszał?", - nie uwierzycie, ponieważ trudno jest uwierzyć w to, że statek został zbudowany po to, aby nigdzie do nikąd nie popłynął. „Nie", - z autorytetem zapełnił mieszkaniec Wiednia. „A przecież w kominie widać gęsty dym". „Gęsty i czysty, prawie przezroczysty", - pokaże swoją dumę mieszkaniec Wiednia, ponieważ mieszkańcy Wiednia - to naród, który lubi się szczycić. Pewnie - ma czym! „I co dalej?", - pośpieszycie państwo przerwać, bo mieszkaniec Wiednia może długo przebywać w swoim sentymentalnym humorze. „To nie statek", - myśląc, że rozczaruje, jeszcze bardziej zaintryguje mieszkaniec Wiednia. „A co?", - ze zdumieniem spytacie państwo.
Nikt mnie nie przekona, że to nie statek. Nawet mieszkańcy Wiednia, których bardzo szanuję. Oczywiście, to szczególny statek. Podobny okręt można zobaczyć jeszcze tylko w japońskim mieście Osaka, gdzie go pobudowali na wzór wiedeńskiego. Jest to statek, w którym palą się śmieci. Jego wnętrze jest bardzo podobne do wnętrza statku w filmie „Statek płynie", jednym z dwóch moich ulubionych filmów Federico Fellini. Jeszcze bardziej przypomina krater wulkanu. W nim odpady miejskiego życia są przetwarzane na ciepło, ogrzewające miasto. Ono zrealizowało marzenie średniowiecznych alchemików. W 1987 roku, po pustoszącym pożarze, szkielet statku odrestaurował, przekształciwszy go na zabytek miejskiej architektury, Friedensreich Hundertwasser - z tych Stowasserów, którzy pochodzą z Odessy. Być może, właśnie dlatego w Wiedniu tak wyraźnie słychać powiew morza.
Zdjęcie ze strony https://www.citi.cv.ua/
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryna Duch