"Społeczna spychologia" po ukraińsku
"Wielkie" narody, dzięki konsolidacji społecznej i męstwu w trudne minuty, potrafili przeżyć faszyzmy i komunizmy, anarchię i totalitaryzmy, wojny i rewolucje, żywioły i krachy finansowe. "Małe" narody nie potrafią przeżyć nawet demokracji.
Nie, z Ukraińcami na zwiad bym nie poszedł. Nie dlatego, że nie lubię ich i nie szanuję, a dlatego, że nie ufam. Gdyż sposób myślenia tak zwanego „przeciętnego Ukraińca" jest częścią składową tego zjawiska kolektywnego, dla którego nazwę zapożyczyłem w polskiej publicystce i wykorzystałem w tytule.
O tym, że nasze państwo źle funkcjonuje z powodu braku profesjonalizmu i korupcji wśród elit, mówimy i piszemy często. O roli społeczeństwa w złym stanie funkcjonowania państwa wspominamy rzadziej, uważając ją za wtórną. A jednak właśnie na przykłady obojętności społecznej i własnego cofnięcia się poszczególnych obywateli przed problemami społecznymi - społeczną spychologię - napotykamy codziennie, setki razy każdego dnia. I ona kształtuje nasze traktowanie państwa oraz współobywateli nie w mniejszym stopniu, niż traktowanie kierownictwa organów państwowych na każdym poziomie.
Każdego rana, wychodząc do pracy, wielu z nas musi dosłownie przesuwać się obok zaparkowanych pod oknami kamienic samochodów. Biorąc pod uwagę sposób parkowania, właścicieli aut mało obchodzi, jak tam może przejechać wózek dziecięcy lub osoby niepełnosprawnej.
Nawet w najbardziej zaludnionych parkach możemy być świadkami tego, jak harcują psy bojowe na polanach czy ścieżkach w niebezpiecznie bezpośredniej bliskości do ludzi, w tym małych dzieci. Oczywiście, ze wszystkich czterech stron parku wiszą tabliczki, na których jest zakaz wprowadzania psów. Na przystankach i w przejściach podziemnych jest zakaz palenia - wiedzą o tym wszyscy, oprócz palaczy. Nie wolno też sprzedawać alkohol niepełnoletnim, ale magiczne słowo „zarobek" unieważnia wszystkie zakazy. Przykładów można przytoczyć masę. Ale fakt pozostaje faktem - mieszkamy w państwie całkowitego ignorowania prawnego oraz braku szacunku do pozostałych członków społeczeństwa.
Wszystkie problemy państwo teoretycznie uregulowało przy pomocy pewnych reguł i ustaw, ale nie zapewniło ich wykonania. Na ile rozumiem, w taki sposób państwo zepchnęło na obywateli wyjaśnienie z naruszycielami tych reguł i obronę swego prawa na normalne życie. Jednak nie wszyscy potrafią na to sobie pozwolić. Ja, na przykład, nie jestem wojownikiem. Więc, zaczynając wyjaśniać sytuację, ryzykuję:
a) dostać w ryj od kierowcy drogiego samochodu;
b) dostać w głowę butelką od napitego nastolatka;
c) zostać pogryzionym przez psa bojowego;
d) mieć zgaszonego na swoim nosie niedopałka przez agresywnego palacza
e) inne.
To mi nie pasuje, i ja też spycham ten problem albo na państwo, albo na tych, komu jeszcze bardziej zależy. Tak więc, społeczna spychologia, przeniknąwszy mnie na wskroś, wraca do społeczeństwa.
Szczególnie widoczne niebezpieczeństwo tego zjawiska powstaje podczas zabaw ludowych, w korkach drogowych i kolejkach, a także w różnych nieprzewidzialnych sytuacjach. Właśnie wtedy całkiem przystojni przedstawiciele społeczeństwa - studenci, i pracownicy, robotnicy kołchozów i bezrobotni, szarzy urzędnicy i menedżerowie średniego poziomu - przekształcają się na masę agresywnego i prymitywnego bydła, które całkowicie traci szacunek do osoby i poczucie zagrożenia dla bezpieczeństwa kolektywnego. Czego wart jest sam tylko widok bezradnie sparaliżowanych w korkach samochodów pogotowia strażaków, policji i brygad awaryjnych?
Mając do czynienia praktycznie codziennie z tymi „marszrutami nienawiści", zaczynasz strasznie nienawidzić państwo nie tylko w postaci jego kierowników, ale także większość swoich rodaków. Później ta nienawiść staje się podstawą dla moralnego usprawiedliwienia się po to, aby nie płacić podatków, niezbędnych dla zabezpieczenia sfery socjalnej, aby nie ustępować miejsca w transporcie osobom słabym albo nie sprzedawać za „wybacz mi, Panie Boże", aby nie współpracować z policją w sprawie zatrzymania złodziejów, aby dawać i brać łapówki, aby nie brać do rąk broni, kiedy pojawia się potrzeba bronić państwa i naród przed agresorem zewnętrznym. „Komu będę płacić, komu pomagać, za kogo umierać? Za to bydło? - Nigdy".
„Myślisz, że ty jeden taki?", - słyszę czasami od większości tych, z którymi dzielę się podobnymi rozważaniami. Wiem, że nie jestem jeden. Rozumiem, że taki wniosek jest praktycznie wyrokiem dla tego państwa i diagnozą dla całego narodu. Taki chyba jest los „małych" narodów.
„Wielkie" narody, dzięki konsolidacji społecznej i męstwu w trudne minuty, potrafili przeżyć faszyzmy i komunizmy, anarchię i totalitaryzmy, wojny i rewolucje, żywioły i krachy finansowe.
„Małe" narody nie potrafią przeżyć nawet demokracji.
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryny Duch