Wojna - to autentyczne przeżycie, - Moskałeć
Po ukazaniu się płyty Kostia Moskalca "Armia Światła" słuchałam ją praktycznie codziennie dwa miesiące pod rząd i dotychczas nie zanudza. W tej płycie autor pokazał siebie w nowym obliczu. W odróżnieniu od poprzedniej płyty "Trzeba wstać i wyjść", gdzie większość tekstów mają charakter liryczny, pieśni "Armii Światła" są bardziej dynamiczne, nawet w pewnym sensie "wojownicze", skłaniają ku zastanowieniu się nad sensem bycia człowiekiem, odwiecznym współistnieniem i wzajemnym przeniknięciem dobra i zła, światła i ciemności, walki z siłami mroku - w sobie i w innych. Dlatego w rozmowie z Kostem Moskalcem znaczna uwaga została poświęcona płycie.
O tym, dlaczego Kost' żartem nazywa siebie chakerem i w rzeczywistości nie znosi Skoworody, do którego zwykle jest porównywany, o literaturze, wieszczych snach i kolędach, nad którymi pracuje autor, czytajcie w ekskluzywnym wywiadzie Kostia Moskalca dla ZAXID.NET.
- Do Pańskiej płyty „Armia Światła" weszło 12 z 30 napisanych przez Pana dla niej pieśni. Dlaczego została odrzucona cała reszta - czy one były konceptualnie inne i zasługują na inną płytę; a, być może, ukaże się „Armia Światła 2"? Czy po prostu zostały wybrane najlepsze? Kto dokonywał ostatecznego wyboru?
- Tak naprawdę, nie wiem, ile było tych pieśni, nie liczyłem. Ostatecznego wyboru dokonywał Wiktor Morozow, i ja całkowicie przyjmuję jego wybór. Stosuję jedno dokładne kryterium co do tego, czy piosenka się udała, czy nie: jeśli potrafię zaśpiewać i zagrać tę piosenkę rok po napisaniu, ona będzie żyć. A jeśli nie przypominam ani słów, ani akordów, to znaczy, że od początku była skazana na zapomnienie. Taki sobie muzyczny darwinizm. Dlatego nigdy nie pozostawiam roboczych notatek, opierając się wyłącznie na pamięci, dobrze zdając sobie sprawę, że ona się nie zmyli podczas decyzji o tym, jaką piosnkę warto zachować, a jaką - wyeliminować. Chociaż pewny sens tkwi w tworzeniu także takich, tymczasowych pieśni, których nikt nigdy nie usłyszy. Są one podobne do ćwiczenia dla palców, albo do wzorców, patrząc na które widać, że tak pisać nie wolno.
- W jednym z ostatnich wywiadów powiedział Pan, że w tych pieśniach chodzi nie o jakąś konkretną wojnę, lecz o odwieczną chyba walkę światła i ciemności. Czy, Pana zdaniem, ta wojna kiedyś się skończy, i kto w niej zwycięży?
- Skoro wojna jest odwieczna, zrozumiałe chyba, że nigdy się nie skończy. „Wojna" - to próba znalezienia innego pojęcia, bardziej adekwatnego, niż zwykłe „stanowienie się". Gdyby stanowienie się mogło kiedyś się skończyć, dawno temu by się zakończyło, a my świętolibyśmy to teraz jako „zwycięstwo" bytu. Jednak, moim zdaniem, wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane. W pewnej chwili odbywa się coś na kształt powrotu istoty w jej całości, klepsydra, symbol wieczności, przewraca się, zamiast wyczerpanego i zgasłego eonu zapala się nowy. Wieczne powtórzenie tego samego. Dla człowieka, którego życie szybko przemija, myślenie w zużytych kategoriach „stanowienia się" albo, być może jeszcze, „postępu", nie jest produktywne, ono nie zaczepia, nie obchodzi tak naprawdę. A wyobrazić obecność tutaj jako udział w wojnie - to autentyczne przeżycie. Wtedy pojawiają się następujące kryteria: dobre i złe, wrogowie i sojusznicy, światło i mrok. Mając takie ukierunkowania człowiek może być całkowicie zaangażowany we własne życie, nie unikać go - i nie rozpraszać na głupoty. Nie trzeba myśleć o ostatecznym zwycięstwie w końcu czasów, gdyż końca czasów nigdy nie będzie, a nawet jeśli będzie, to wszystko jedno nas nie dotyczy. Ale mamy dla czego zwyciężyć każdego dnia, dzisiaj, właśnie w tej chwili. Bo tyle już powiedziano o „końcu historii" i tolerancji bez granic, że, zdaje się, ludzkość w jednym momencie przebudziła się w globalizowanym postmodernistycznym królestwie niebieskim, gdzie nie trzeba walczyć, ani myśleć samodzielnie i mimo wszystko.
- W pieśni „Już przyszła zima" słychać tęsknotę za przeszłością, za pewnym kołem towarzyskim, za tą, która siedziała smutna. Jakich dzisiaj Pan ma przyjaciół, kto jest związany z ceremonią picia herbaty, wokół której kiedyś gromadziło stowarzyszenie literackie DAK?
- Dość często odwiedzają mnie przyjaciele - Wiktor Morozow, Wasyl Herasymjuk, Hałyna i Taras Czubajowie, Mykoła i Nastia Riabczukowie... Jest to naprawdę najdroższe koło, przyjaźń, która wytrzymała wieloletnią próbę. Otóż, zaparzamy tradycyjną herbatę, siadamy na ganku Celi Róży Chińskiej i kontynuujemy rozmowę. Nostalgia, tak, ona przede wszystkim za tymi, którzy już dopili swoją herbatę i już nigdy nie wrócą do naszego stowarzyszenia. Mimo to, nie jest wykluczone, że akurat nostalgia jest znakiem ich niewidzialnej obecności.
- Czy „Matryca" - to piosenka o Panu?
- Wszystkie moje pieśni o mnie, gdyż są ze mnie pisane. Kiedyś byłem zachwycony filmem „Matryca", pociągały mnie, oczywiście, nie strzelanina i efekty specjalne (mimo to, że lubię akcje, co prawda, ta miłość ma charakter specyficzny, jak „miłość" Umberto Eco wobec opowieści o Jamesu Bondzie). Treść filmu niemal dosłownie odtwarza gnostyczny mit o upadku ducha w świat ziemski, gdzie on trafia we władzę sił mroku, zapominając o swoim szlachetnym pochodzeniu i o tej misji, którą miałby spełnić. Przebudza go apel z prawdziwej ojczyzny (w filmie to Morfeusz, który odkrywa Neo prawdziwy stan rzeczy). I tak dalej. Można pokazać masę podobnych paraleli, chyba nie do końca uświadomionych przez twórców filmu, gdyż chodzi tutaj raczej o osobisty pokaz archetypu i właściwej archetypom wiedzy. Mimo to, film zawiera dość dużo pojemnych konceptów digitalnej kultury, które, jak wiadomo, o wiele bardziej skutecznie od archaicznej sieci pojęciowej gnostycznych mitów nadają się do opisu współczesnych realiów politycznych i społecznych. Dla przykładu, Mykoła Riabczuk chętnie się posługuje obrazem Matrycy, która się zawiesiła, w politologicznym artykule „Zawieszenie programu". A propos, zawsze dziwiło mnie, dlaczego w masowym odbiorze mój obraz anachorety zawsze był związany z wyraźnie anachroniczną postacią Skoworody albo jakiegoś tam „tołstowca". Nikomu nie przychodziło do głowy zobaczyć i pokazać paralele pomiędzy moim niezaangażowanym sposobem życia oraz stylem życia chakera, niech nawet takiego, jak Neo z „Matrycy". Być może, zbyt dobrze zamaskowałem własny IP adres (przyznam się, że mam ich więcej, niż jeden, jak przystaje każdemu porządnemu chakerowi) - a może sprawa polega na zbyt inercyjnym myśleniu publiczności. Niestety, piosenka z płyty „Armia Światła", o której Pani wspomniała, jest jedyną, której interpretacja nie odpowiada pierwotnej idei. Miałem okazję przeczytać w Internecie zakłopotane repliki, dotyczące rozbieżności pomiędzy poważnym tekstem a lekceważącą i beztroską melodią. Obecnie do „Matrycy" zabrał się Taras Czubaj, słyszałem już wersję demonstracyjną jego aranżowania, ona o wiele bardziej precyzyjnie odtwarza to, co miałem na myśli.
- Czy pojawienie się Pańskiej strony internetowej - to częściowe wyście samotnika „do ludzie", czy po prostu pewna „modernizacja" Celi Róży Chińskiej? Co Pana pasjonuje w wirtualnym obcowaniu?
- Mam nie tylko jedną stronę w Internecie, ale jeszcze parę blogów, parę stron, które powoli dobudowuję, podkasty, na których można posłuchać moje wierzy i pieśni w wykonaniu autorskim, a także zdjęcia na Flickr i Picassa, blog video na YouTube... Nie będziemy na razie mówić o moich skutecznych atakach na bazy danych FSB i FBR. Oczywiście, jest to wyjściem „do ludzi", droga ku bezpośredniemu obcowaniu, o którym w latach 90-ch można było tylko marzyć bezsennymi nocami. Do tego, jest to możliwość spróbować niepotrzebne apokryfy wokół mojego imienia. Niedawno jedna z moich teraźniejszych wirtualnych przyjaciółek opowiedziała, że wcześniej, kiedy nie było o mnie żadnych informacji w Internecie, wyobrażała mnie (i nie tylko ona), że jestem staruszkiem z wąsami do pasa, w haftowanej koszuli i w samorodnych słomianych butach „postołach". Myślała, że przez lata nic nie jem, tylko siedzę sobie pod ziemią w wykopanej własnym wysiłkiem ziemiance i czytam na cały głos - cóż, trudno coś innego wymyślić - Skoworodę), którego, a propo, nie znoszę. Teraz mam dużo wirtualnych przyjaciół, najwięcej - na LiveJournal, są to inteligentni, utalentowani i, co najważniejsze, dowcipni ludzie, z którymi swobodnie można rozmawiać praktycznie na wszystkie tematy, żartować, konsultować się, otrzymywać natychmiastowe opinie o wierszach i pieśniach, czasem nawet kłócić się - i godzić się. Mało kogo znam osobiście, a jednak oni są dla mnie bardzo drodzy.
- Napisał Pan recenzję twórczości Hryhorija Czubaja. Jakie miejsce, Pana zdaniem, ona zajmuje w ukraińskiej literaturze? Jaki jego utwór poetycki najbardziej się Panu podoba? Jak wpłynęła jego twórczość na Pańską?
- Hryćko Czubaj - to jeden z najwybitniejszych ukraińskich poetów, to bardzo wysoki poziom literatury. Mimo to, że dzisiaj wszyscy już o tym wiedzą, jeden przykry fakt dotychczas nadal jest rzeczywisty: jego twórczość pozostaje mało zbadana i zinterpretowana w należyty sposób. Kilka razy pisałem o nim, każdego razu napotykając na ten sam problem: całkowity brak literatury o Czubaju. Trudno jest powiedzieć, który dokładnie utwór podoba się najbardziej, bo podoba się cały „Pięcioksiąg", jedyna jego książka, którą sam uporządkował, rzetelnie wybrawszy najlepsze utwory. Nie potrafię również wytłumaczyć, w jaki sposób poezja Czubaja wpłynęła na moją własną, chociaż ten wpływ nie podlega żadnej wątpliwości. Wpłynęła na mnie nie tylko poezja, a także osobiste spotkanie z nim w Moskwie w 1980 roku i jego śmierć, a także jego mieszkanie na Pohulance... Jednak nie warto być poetą, a jednocześnie badaczem własnej poezji, zasady hermeneutyki całkiem słusznie proponują unikać takiego połączenia horyzontów.
- Dzięki esejowi „Pasje za Ojczyzną" Stus staje się bardziej realistyczny i zrozumiały, niekliszowany. Kto jeszcze z poetów jest Panu tak bliski duchowo, jak Wasyl Stus?
- Mykoła Zerow. Przecież on i dla Stusa był bardzo bliski, do tego stopnia, że Stus nazywał Zerowa sobowtórem. Przeformułowałbym poczucie tego pokrewieństwa: niekiedy wydaje mi się, że sam byłem Mykołą Zerowem w poprzednim życiu. Właśnie, aluzją na to dogłębne duchowe pokrewieństwo kończy się „Cela Róży Chińskiej", ale tego nikt nie potrafił odczytać. Umiem szyfrować swoje listy poetyckie.
- Czy dotychczas wykorzystuje Pan dar bezsenności? Czy widzi Pan prorocze lub wieszcze sny, kiedy udaje się jednak zasnąć? Czy przychodzą we śnie muzyka albo teksty?
- Nie, bezsenność już dawno temu pozostała w przeszłości, wraz z latami 90-mi. Co prawda, od tamtych czasów rozkład istotnie zmieścił się w stronę nocy. Musiałem pogodzić się z tym, że sowa nigdy nie będzie skowronkiem - oraz uznać niektóre przewagi takiego stanu. Co do snów, wszystkie są zarazem znaczące i nieznaczące. Wszystko zależy od tego, jak je potraktujemy. Sny nigdy nie mówią wyraźnie, to zawsze symboliczna przenośnia, dlatego tutaj łatwo można się pomylić. Poza tym, moje mistyczne porywy bardzo ostudził Kant, którym zainteresowałem się po koniec tychże lat 90-ch, między innymi, jego artykuł o wizjach Swedenborga.
- Bardzo zachwyca Pana wiersz „Przebacz, mój Boże, marność", można go potraktować jako osobistą modlitwę. Jest Pan tym, kogo można nazwać praktykującym chrześcijaninem. Czy z Bogiem też Pan pozostaje sam na sam, bez żadnej wspólnoty religijnej? Czy człowiek naprawdę jest na tyle mizerną „garścią prochu", z którą Bogu jest trudno we dwoje - kiedy Pan to sobie uświadomił?
- Szanuję każdą religię i każda konfesję, ale sam nie należę do żadnej. Wiara, gdy naprawdę istnieje, jest zbyt intymnym stosunkiem, aby można było zaprosić do niego trzecią osobę. Co dotyczy wspomnianego wiersza, wszystkie biedy polegają na tym, że człowieka jeszcze „nie ma". Bliska mi jest idea Maxa Schelera, dotycząca tego, że człowiek dopiero zaczyna istnieć, że wśród nas jest niewiele ludzi, we właściwym znaczenia tego słowa, i nigdy nie jest wykluczona możliwość upadku w dół, do zwierzęcego trybu życia. Ale w tej idei kryje się własne niebezpieczeństwo, bo kto ma prawo do decyzji, czy jakiś konkretny człowiek już jest człowiekiem, czy na zawsze pozostanie wyrodkiem? Te definicje zakończyły się Wielkim Głodem, II wojną światową oraz Holokaustem. Jednak w moim wierszu chodzi nie tylko o to, że człowiek - to „garstka prochu"; właśnie tam mówi się o uświadomieniu czegoś innego: Bóg kocha człowieka mimo wszystkie jego regresje i cały brak jego gotowości zostać człowiekiem. „Dlaczego tak kochasz człowieka?", - czytamy pytanie w wierszu, i to pytanie nie pojawia się z nikąd, powinniśmy wszyscy poznać istotę człowieka w Bożych oczach. Gdyż tylko Jego pogląd jest prawdziwy w tej sprawie.
- Jakie książki są na Pana „złotej" półce literackiej? Kogo ze współczesnych pisarzy Pan by polecił?
- Zawsze byłem zaciętym molem książkowym, „bibliofagiem", jak mówił Zerow, i przeczytałem bardzo dużo przeróżnej literatury. Od ostatnich pięciu lat odczuwam, że jestem już bardzo oczytany. Im większa kampania reklamowa rozkręca się wokół tego lub innego wydania, tym jestem pewniejszy, że właśnie tej rozreklamowanej książki czytać nie będę nawet za największe pieniądze. Szczególnie dotyczy to literatury pięknej, w tym prozy, najbardziej - współczesnej prozy ukraińskiej. Czas od czasu przerzucam kartki Hessego, Jungera, Nabokowa i Coetzee, czasami - Celana i Eliota. Mimo to, niedawno przebudził się we mnie żywy interes do młodej ukraińskiej poezji. Mogę wymienić kilka najbardziej ulubionych poetów: Oksana Maksymczuk, Bohdana Matijasz, Ostap Sływynśkyj, Ołeh Kocariew. Ten szereg nazwisk ciągle wzrasta.
- Nad czym Pan teraz pracuje?
- Układam kolędy. Jedną z nich, „Betlejem", niebawem zaśpiewa Taras Czubaj.
- Oczekiwano na Pana na prezentacji „Armii Światła" we Lwowie, ale mimo to, że Panu przeszkodziła choroba, czy można jednak spodziewać się, że odbędzie się wieczór autorski Kostia Moskalca we Lwowie w najbliższym czasie - pół roku, rok?
- Raczej nie. Kocham Lwów, i ta miłość jest wzajemna, to jedyne ukraińskie miasto, gdzie zawsze czuję się jak w domu, wśród swoich. Ale nienawidzę wieczorów autorskich, Lepiej usiąść gdzieś w towarzystwie dwóch-trzech osób, przy kawie lub herbacie, i porozmawiać, jeśli dobrze pójdzie, do świtu.
Sowom zawsze tego światła trochę brak.
Zdjęcie ze strony https://www.pik.org.ua/
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Iryna Duch