Lwów bez przewodnika. Część druga
Mówi się, że pierwszego wrażenia nie da się zatrzeć, że to ono jest najważniejsze. Jest tak zarówno w przypadku ludzi jak i miejsc, które odwiedzamy. Z tą różnicą, że w przypadku miejsca nie musimy się obawiać co te pomyśli o nas, tu liczy się nasze nastawienie. Bardzo ważne jest, z jakimi myślami jedziemy. Chcąc szukać wad i niedoskonałości z pewnością uda nam się wywiercić dziurę w całym. Zazwyczaj jednak szkoda, bo odwiedzane miejsca są wyjątkowe i w każdym można odnaleźć coś dla siebie.
Lwów, podróżujących samolotem wita panoramą utkaną ze swych sławnych, kolorowych garaży. Ich widok zaskoczył mnie, pyszniące się mnogością barw, przetkanych odpryskami rdzy, ozdoby przedmieści wywołujące nieuchwytną tęsknotę i rozrzewnienie. Same bloki, stojące nieopodal, podobne są do obrzeży mniejszych polskich miast. Można na to narzekać ale przecież to jest tak bliskie nam, tak zrozumiałe, żywa pozostałość epoki, która już minęła i dowód zmian czasów budująca pytanie „czy warto?". Następnie widać aeroport, krótka chwila, szarpnięcie i można wyjść stawiając stopy na lwowskiej ziemi. Jeśli ktoś ma możliwość polecieć to polecam, bo niewątpliwie jest to budynek warty obejrzenia z każdej strony, a sama odprawa godna jest przeżycia, póki jeszcze wygląda tak jak wygląda. Wysiedliśmy w środku pola, spoglądając na budowlę przypominającą stare śląskie stacje kolejowe. Po wejściu do środka okazało się, że niewielka jest różnica między nimi. Po prostu tutaj przybywali podróżni z dalszych zakątków świata, a także obsługa była dużo sympatyczniejsza. Niewielki samolot spowodował prawdziwy korek i odprawę trwającą ok. pół godziny, jednak zachowanie i uśmiech celników, wprowadził niemal rodzinną atmosferę, niespotykaną na innych lotniskach. W moich myślach aeoport lwowski figuruje jako „dworzec samolotowy" i nie ma w tym negatywnego wydźwięku. Na pewno jednak można to wszystko odebrać negatywnie, jako niedostosowane, potwierdzające wizję niemalże trzeciego świata.
Na miejscu pogoda okazała się przepiękna, słoneczna i ciepła, tak jakby samo miasto chciało przypodobać się podróżnym szybko usuwając ostatnie ślady deszczu. Dopiero wtedy zrozumiałam w pełni, o co chodziło z podróżą w lutym. Faktycznie żeby poznać miasto lepiej jest, gdy możemy w każdej chwili wyjść na ulicę nie martwiąc się tym czy dobrze zawiązaliśmy szalik. Może miałam szczęście, ale też dzięki temu moje pierwsze wrażenie było bardzo dobre. Krótka chwila podróży i dotarłam do serca Lwowa - jego centrum, nie bardzo wiedząc w którą stronę w pierwszej chwili spojrzeć. Lwów mnie oszołomił, niemal przytłoczył swoją urodą, na którą składają się stare kamienice, duża ilość zieleni i nawet, widoczne wszędzie, zniszczenia. Próbowałam uchwycić każde z pierwszych wrażeń i uporać się z dziwną jazdą samochodem. Po pierwsze nie zapięte pasy, po drugie wąskie, aczkolwiek piękne ulice, po trzecie włączone światła i piesi nadciągający niemal z każdej strony. Jednak prawdziwy szok wywołały we mnie samochody zaparkowanie na środku ulicy. Z pewnością dla podróżujących samochodem może to być duże utrudnienie, bo zrozumienie zasad tego ruchu może chwilę zabrać, dość długą chwilę. A dodatkowo drogi niezmienione od wieków, w centrum w większości wyłożone kocimi łbami. Samochody podskakujące na nich, telepiące się, skrzypiące. Inaczej całkiem Lwów wygląda z perspektywy pieszego. W godzinach szczytu przejście przez ulice przypomina polowanie na najsłabszego psychicznie kierowcę i wymuszenie na nim by nas przepuścił. Czasami jednak źle się ocenia, co powoduje głośne trąbienie i najpewniej nienajmilsze myśli prowadzącego maszynę, która zatrzymuje się z piskiem hamulców, albo co częstsze nie zatrzymuje w ogóle zmuszając pieszego do ucieczki. Światłami, które znajdują się w niektórych punktach miasta piesi absolutnie się nie przejmują w przeciwieństwie do uczestników ruchu kołowego.
Jako, że przewodnika nie miałam, za niego robiły mi osoby związane z samym Lwowem. Nie poznałam w pierwszych chwilach malowniczych uliczek, nie dowiedziałam się w którym wieku wybudowano jaką kamienicę, jak nazywał się jej twórca, w jakim stylu została zbudowana. Nie przeszłam z góry określonymi trasami, dzięki czemu tak naprawdę mogłam poznać miasto. Sama musiałam odkrywać jakie nosi w sobie narodowości, kto był jej twórcą. Było to trochę jak zabawa w puzzle, gdzie każda część dopasowana na swoje miejsce odkrywała przede mną większą część całości, początkowo spoglądałam na te rzeczy najbardziej mnie interesujące. Jednak nie były to typowe puzzle, bo niejednokrotnie przeplatały się ze sobą jednym elementem w kilku miejscach będąc, zresztą na to przyszedł czas później. Początkowo poznałam za to kilka restauracji, oraz życie Lwowa, jego kawiarnie, muzykę. Przyzwyczaiłam się do odmienności i dostrzegłam podobieństwa. Zwyczajnie na wstępie poznawałam normalne życie, a architekturę wraz z nim, jako jego nieodłączną część.
Alkohol, zwłaszcza wódka, rzeczywiście tani, w restauracjach okazał się mieć niezwykle zawyżone ceny, co dalej jednak nie czyniło go niedostępnym do kupienia. Wódki pić nie musiałam, za to znalazłam smakoszy wina i piwa, oraz osoby głoszące, że tak jak i ja wódki nie lubią pić. Samo miasto czy jego centrum jest wiecznie żywe, co dla osoby z Warszawy jest bardzo miłą odmianą, co prawda zdecydowana większość restauracji, pubów, kawiarni zamykana jest o dwudziestej trzeciej godzinie, ale ludzie jeszcze długo po tym chodzą uliczkami, pijąc piwo i śmiejąc się, gdzieniegdzie można jeszcze usłyszeć ulicznych grajków. Pomimo dużej liczby osób spacerujących z piwem w ręku niewiele burd z tego powodu wynika. Poważanie dla milicji w dalszym ciągu jest bardzo duże. Szok mogą wywołać dzieci otwarcie pijące piwo na kamiennych schodkach, ławkach czy nawet w restauracyjnych ogródkach. Drugą rzeczą otwarte przez niemal całą dobę sklepy z „produktami", których dużo spotyka się niemal na każdym kroku.
Można by rzec, że należę do tej grupy osób, która we Lwowie się zakochała od pierwszego wejrzenia, odkrywając w nim swoje miejsce na świecie, osobą, która go pokochała aczkolwiek nie miłością bezkrytyczną. Pomimo zniszczeń dla mnie Lwów jest piękniejszy niż Paryż, godniejszy uwagi pod każdym względem. Oczywiście wszystko zależy od tego czego oczekujemy. Szukając pięknego, odremontowanego miasta kuszącego atrakcjami turystycznymi na wysokim poziomie na każdym kroku z pewnością się rozczarujemy. Lwów jest miastem żywym i do życia, dla którego turyści są dodatkiem. Miastem, którego życie wciąga i chyba tylko przez nie możemy je poznać.